[[ Z punktu widzenia Rossa ]]
Wróciłem od Rydel i Rikera z dość pozytywnym nastawieniem. Mój brat się obudził, a siostra niedługo wychodzi ze szpitala. Już nic jej nie jest. Cieszy mnie to, bo teraz mogę zacząć koncentrować się na swojej karierze. Gdy wszedłem do domu, sam, z uśmiechem, natknąłem się na swojego ojca i Danielę pakujących rzeczy do walizek. Zdjąłem buty i udałem się do pokoju, w którym przebywali.
- Co robicie? - zapytałem stanowczym głosem - przecież nigdzie się nie ruszamy!
Mój głos lekko się podniósł, a brew ruszyła z dołu na górę.
- Cześć Ross, miło cię widzieć - odpowiedziała z uśmiechem Daniela - pakujemy was na przeprowadzkę. Wprowadzacie się do mnie do Los Angeles. Tutaj i tak byście długo nie mogli być.
Zdziwiłem się, ale pomysł z mieszkaniem w jednym domu z Danielą mi odpowiadał. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że jest moją kotwicą. Kotwicą w trudnych dniach mojego życia. Za każdym razem sprawia, że czuję się lepiej. Przy niej czuję się jak Ross, a nie jak gwiazda.
Zdjąłem kurtkę i rzuciłem ją na kanapę, po czym zabrałem się za pomoc przyjaciółce i ojcu. Do jednej z walizek chowałem swoje rzeczy, a do drugiej rzeczy Rikera. Całe szczęście resztą rzeczy zajęli się oni, więc nie musiałem pakować rzeczy Rydel, ani Ellingtona.
[[ po godzinie - z punktu widzenia Rossa ]]
Spakowawszy manatki, udaliśmy się do kuchni, by coś zjeść, jako że ojciec zawiadomił nas, że dzisiaj wieczorem wyruszamy na ostatni nasz koncert - w Cancun, w Meksyku. Miał być to koncert pożegnalny. Oczywiście podczas show mieliśmy występować we 4, więc wypadało też usiąść i pomyśleć nad piosenkami, z którymi moglibyśmy wystąpić. W końcu odpadają te, w których Riker ma solówkę, a my przecież nie damy rady z Rocky'm zastąpić go w stu procentach. Ale nie to się teraz liczyło. Za ważne uznaję to, że mogłem cieszyć się chwilą, bo wszystko, poza sytuacją z domem i zespołem, zaczęło się układać.
[[ Z punktu widzenia Marka ]]
Daniela zaproponowała, abyśmy wprowadzili się na jakiś czas do niej. Nie powiem, żeby mi to nie odpowiadało. Nie mieliśmy już domu, straciliśmy pieniądze, zostały nam tylko oszczędności, a Riker i Rydel potrzebowali nowego miejsca, w którym zaczęliby prawdziwie żyć. Dlatego od razu się zgodziłem.
Gdy zaczęliśmy pakować ubrania, dostałem telefon z wytwórni płytowej. Dzwonił Andre i powiedział, że w Cancun odbędzie się dzisiaj wieczorem koncert i za dwie godziny przyślą samochód, który zawiezie nas na lotnisko. Powiedziałem, że mamy jeszcze jedną osobę, zgodzili się dać i Danieli wejście za kulisy.
Cieszyłem się, że wszystko wydaje się zmierzać w dobrym kierunku. Jedynie fakt, że zespół przestanie istnieć zaraz po koncercie w Meksyku nie dawał mi myśleć o niczym innym. Od razu przekazałem wiadomość Danieli, była podekscytowana. Zresztą jak ja. Wysłałem wiadomości tekstowe do wszystkich z rodziny i do Ellingtona z zawiadomieniem, że odbędzie się koncert, że będą spakowani i że za dwie godziny ruszamy. I pakowałem wszystkich.
[[ Z punktu widzenia Danieli ]]
Ojciec Rossa bardzo zaskoczył mnie wiadomością, że mimo natychmiastowego rozpadu zespołu, odbędzie się ostatni, pożegnalny, koncert. I to zagranicą! Naprawdę cieszyłam się, że zagrają raz jeszcze i że mają okazję się pożegnać.
Pakując rzeczy Rossa, bo od nich zaczęłam, znalazłam mały woreczek z białym proszkiem. Od razu schowałam go za siebie. Wydawało mi się to dziwne, ale postanowiłam, że później go o to zapytam. Po koncercie. To będzie idealny moment. Schowałam woreczek do tylnej kieszeni spodni, gdy właśnie do mieszkania wszedł Ross. Wydawał się być wesoły, ale też i jakiś wredny. Zapytał się co robimy i podniesionym tonem odparł, że przecież nigdzie nie wyruszamy.
- Cześć Ross, miło cię widzieć - odpowiedziałam z uśmiechem - pakujemy was na przeprowadzkę. Wprowadzacie się do mnie do Los Angeles. Tutaj i tak byście długo nie mogli być.
Mina chłopaka wyglądała na zdziwioną, ale później chyba zdziwienie zeszło z jego twarzy. Zajęłam się rzeczami Rydel i Ellingtona, podczas gdy blondyn zaczął od swoich i Rikera, a jego ojciec swoimi i Stormie. Miałam nadzieję, że Ross nie odkryje tego, że w jego rzeczach zabrakło przezroczystego woreczka pełnego białego proszku. Nie chciałam, żeby odkrył, że ktoś wie.
[[ Z punktu widzenia Rocky'ego ]]
Wracaliśmy wraz z Rydel do domu. Naprawdę cieszyłem się, że mamy ją z powrotem. Do tego ta informacja od ojca w sprawie koncertu w Cancun sprawiała, że uśmiech nie schodził mi z twarzy. Byłem naprawdę podekscytowany faktem, że dostaliśmy kolejną szansę od losu.Nie mogliśmy tego zaprzepaścić.
Weszliśmy do domu około 14, a o 14:30 miał przyjechać samochód. Daniela zrobiła coś do jedzenia, co bardzo mnie ciszyło. Na początku znajomości Rossa i Rikera z Danielą nie przepadałem za nią. Wydawała mi się jednym wielkim kłopotem. Ale postąpiła bardzo w porządku w stosunku do nas i zmieniłem trochę do niej nastawienie. Usiedliśmy do stołu, aby zjeść. Daniela i Ross wyszli z kuchni i udali się do pokoju, by zostawić nam trochę miejsca. Kuchnia hotelowa nie była za duża, więc pomysł z wyjściem z niej osób, które już jadły, był genialny.
[[ Z punktu widzenia Rossa ]]
Podczas oczekiwania na resztę rodziny i Ellingtona, postanowiliśmy coś zjeść. Daniela zaoferowała się coś przygotować. Kolejne, co w niej lubię. Uwielbiam, kiedy kobieta gotuje, szczególnie tak fajna jak moja przyjaciółka. Ojciec zmył się gdzieś. Zapewne znów zaszył się w swoim pokoju poczytać lub wykonać jakieś prace biurowe. Ja postanowiłem zostać z Danielą w kuchni i dotrzymać jej towarzystwa. Gdy gotowała, w kuchni pachniało niesamowicie i naprawdę cieszyłem się, że dzisiaj kto inny gotuje obiad. Mimo mojej miłości do kuchni mamy, byłem nią trochę znudzony. Gdy zjedliśmy to, co przygotowała moja przyjaciółka, umyliśmy talerze, nieźle się przy tym bawiąc, po czym do apartamentu weszli Rydel, Rocky, Ellington i Stormie i udali się wprost do kuchni, skąd dochodził kuszący zapach obiadu. Spojrzałem na Danielę, gdy Stormie wkładała reszcie obiad, pokazałem jej głową pokój i wyszliśmy z kuchni, by ustąpić innym miejsca.
- Daniela... - zawiesiłem głos, zagryzając wargę - wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale ja...
- Nie, Ross. Nie mów tego - powiedziała cicho dziewczyna, chowając twarz w dlonie.
- Kocham cię - powiedziałem, patrząc jej w oczy, które odkryła.
- Nie, Ross, nie. Nie nie nie - dziewczyna ruszyła do przedpokoju, gdzie nałożyła buty i zanim zdążyłem udać się w jej kierunku, wybiegła, trzaskając drzwiami.
To mnie zraniło. Byliśmy blisko i wszystko wskazywało na to, że Daniela czuje to, co ja, ale najwidoczniej się myliłem. Usiadłem na kanapie, chowając twarz w dłonie. Wydawało się, że się zaczyna układać, ale to tylko pozory.
[[Z punktu widzenia Danieli ]]
Gdy wyszliśmy do pokoju z Rossem, czułam się bezpiecznie. Chciałam mu powiedzieć, że mu pomogę z narkotykami, że nie musi się bać, ale chłopak powiedział mi, że mnie kocha. Nie chciałam tego słuchać. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie czuję do niego nic więcej. Czy to takie dziwne? Przyjaźń damsko-męska naprawdę istnieje... Do momentu, aż jedna z tych osób się nie zakocha. To wszystko niszczy.
Wyszłam pośpiesznie z pokoju apartamentu do przedpokoju, gdzie założyłam buty, po czym pośpiesznie wyszłam z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Udałam się przed hotel, by pomyśleć. Miałam dość zachowania Rossa. Wszystko zniszczył, kiedy już zaczęło się układać między nami. Co za idiota.
Chodziłam od miejsca do miejsca przed hotelem, aż zobaczyłam czarnego vana. Wyszedł z niego umięśniony facet w okularach przeciwsłonecznych i czarnym garniturze, który udał się w moją stronę. Obejrzałam się. Nikogo za mną nie było. Stanęłam w miejscu.
- Daniela Grochowska? - zapytał, podchodząc do mnie. Kiwnęłam głową.
- Czy zespół i Państwo Lynchowie są już gotowi? - zapytał niepewnie, stając bez ruchu. Wyglądał dość dziwnie. Odetchnęłam z ulgą, gdy przypomniałam sobie, że samochód podwożący nas wszystkich na lotnisko, miał przybyć mniej-więcej op tej porze.
- Tak, już po nich idę - rzuciłam, uśmiechając się do mężczyzny, który odwrócił się i udał w stronę samochodu.
Weszłam do budynku i udałam się pod ich pokój, po czym do niego weszłam. Przy drzwiach zastałam Marka. Rozmawiał przez telefon, usłyszałam tylko ciche "Zrób wszystko, żeby milczał". Gdy mężczyzna mnie zobaczył, rozłączył się i zaprosił mnie gestem do środka. Poszłam do kuchni i rzuciłam głośne "Samochód już jest!", żeby każdy usłyszał, po czym wzięłam walizkę swoją i Rydel. Postanowiłam pomóc dziewczynie. Uśmiechnęła się do mnie, idąc za mną, gdy się odwróciłam. Poszłam do vana i wsadziłam walizki do bagażnika i usiadłam z przodu. Postanowiłam być jak najdalej od Rossa.
[[ Z punktu widzenia Marka ]]
Podczas gdy reszta była zajęta sobą, a Daniela wyszła na podwórko, zadzwoniłem do przyjaciel, który pracował w więzieniu w Nowym Jorku. Zawsze był chętny do pomocy w każdej sprawie, dlatego też nie wstydziłem się wybrać akurat jego numeru. Po dwóch sygnałach odebrał.
- Phillippe? Cześć, tu Mark Lynch - powiedziałem, a gdy rozmówca się przywitał, ponownie się odezwałem - macie u siebie więźnia o nazwisku McCormack. Isaac.
Przyjaciel poprosił, by chwilę poczekać, ponieważ musi poszukać na liście. Zrobiłem parę kroków w przód, a potem się cofnąłem, by nikt mnie nie usłyszał.Chwilę później mężczyzna się odezwał. Odpowiedź była pozytywna.
- Słuchaj.... On jest niebezpieczny. Wie za dużo. Zrób wszystko, żeby milczał - powiedziałem ściszonym głosem.
Usłyszałem za sobą zamykające się drzwi, więc rozłączyłem się. Widząc, że to Daniela, zaprosiłem ją gestem do środka, a sam wziąłem walizki swoją i Stormie, po czym udałem się do recepcji, by ostatnie oszczędności wydać na rozliczenia za apartament.
[[ Z punktu widzenia Rossa ]]
Siedząc na kanapie, myślałem o tym, że gorzej już być nie może i że nie mam szczęścia w miłości. Zawsze wybieram sobie nieodpowiednie dziewczyny, które mnie ranią. Z rozmyśleń wyrwały mnie wibracje mojego telefonu. Odebrałem go.
- Cześć Brad - powiedziałem. Uśmiechnąłem się nawet na dźwięk jego głosu. Lubiłem go. Jego zespół, The Vamps, niedługo ruszał w trasę koncertową i cieszyłem się, że to spotkało właśnie ich.
- Miło mi cię słyszeć. Co tam u was? - zapytałem. Głos w słuchawce powiedział, że wszystko w porządku i że właśnie dopinają trasę koncertową.
- Ale świetnie! Musicie być bardzo podekscytowani - uśmiechnąłem się podobnie i starałem się brzmieć na podekscytowanego. Chłopak odpowiedział, że są. Następnie zapytał jak się trzymamy, bo słyszał o wszystkich akcjach.
- Nie jest źle. Dzisiaj gramy koncert pożegnalny. Na to wychodzi, że przestajemy być zespołem - rzuciłem, po czym westchnąłem. Brad chwilę się zawahał, a później zapytał gdzie gramy dzisiejszy koncert.
- W Cancum. Meksyk - rzuciłem w odpowiedzi. Usłyszałem pytanie, które wskazywało na to, że chłopaki chcieli się spotkać. Zgodziłem się i powiedziałem, żeby wpadali. Podałem dokładny adres.
Pożegnaliśmy się, a ja usłyszałem Danielę, wołającą z kuchni, że samochód już przybył. Wziąłem swoją walizkę i wyszedłem z apartamentu.
[[ Z punktu widzenia Rikera ]]
Ocknąłem się w białej sali szpitalnej, a koło mnie nie było nikogo. Czułem się wspaniale, ale dudnienie w mojej głowie nie przestawało. Byłem podłączony do kroplówki. Wziąłem z etażerki telefon, na którego ekranie widniała jedna wiadomość tekstowa
Od: Tata
Dzisiaj wieczorem R5 gra koncert w Cancun. Pożegnalny.
Gdy to przeczytałem, wcisnąłem czerwony guzik, wołając pielęgniarkę. Przyszła niemal od razu. Podniosłem się i delikatnie usiadłem na łóżku.
- Chcę się wypisać - powiedziałem bez emocji. Była bardzo zdziwiona.
- Miał Pan zapaść. To nie jest dobry pomysł - odpowiedziała. Byłem stanowczy. Ciągle mówiłem, że się wypisuję, więc poszła po lekarza. Okazało się, że nie widzi przeciwwskazań, bo wyniki są nadmiar dobre. Niska blondynka, która była pielęgniarką, pomogła mi wstać z łóżka i przyniosła mi ubranie, podczas gdy doktor udał się do swojego gabinetu, by wypisać specjalną kartę.
- Dlaczego się Panu tak spieszy? - zapytała mnie. Miała piękny, bardzo melodyjny głos.
- Mój zespół gra dziś koncert w Cancun. Muszę tam być.
Gdy to powiedziałem, ubrałem się i czekałem na kartę lekarską z wypisem. Doktor dostarczył mi ją parę minut później i doradził, by na siebie uważać. Przytaknąłem, podziękowałem i udałem się na zewnątrz.
[[ po dwóch godzinach, Cancun - z punktu widzenia Rikera ]]
Znalazłem się w Cancun, lecąc odpowiednim samolotem. Nie wiem, jak t się stało, ale jestem tutaj. Na lotnisku w Meksyku włączyłem telefon i wszedłem na internet, aby wyszukać kompletnego adresu, gdzie ma odbyć się koncert mojego zespołu. Znalazłszy, udałem się tam taksówką. Z kierowcą rozmawialiśmy głównie o pogodzie. Na szczęście mnie nie poznał. Myślał, że jadę na koncert mojego zespołu jako fan, pytał, czy nim jestem. Udawałem, że tak. Cieszył się, że wiezie już kolejną osobę. Uśmiechnąłem się.
Gdy wysadził mnie tam, gdzie chciałem, zapłaciłem mu tyle, ile miałem i udałem się do środka. To, co tam zobaczyłem zbiło mnie z tropu.
-Co do kurwy...?! - krzyknąłem. To był dziwny widok.
______________________________________________
Jest kolejny rozdział! Postanowiłam, że dzisiaj wstawię dwa, żebyście mieli co czytać. Jak myślicie, co zobaczył Riker? Czy Ross wybaczy Danieli? Czy Daniela zapyta Rossa o narkotyki? Co łączy Marka z Isaaciem? Na jaki pomysł wpadli The Vamps? Piszcie, co sądzicie w komentarzach pod rozdziałem. A jak jest naprawdę - dowiecie się w następnych rozdziałach.
> Następny rozdział już niedługo, a w nim (SPOJLERY, CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!):
o Petycja
o Wytwórnia płytowa dzięki pomocy The Vamps postanawia ponownie podpisać kontrakt z R5
o Daniela i Riker spędzają wspólnie noc
o Ross dowiaduje się o tym, że Daniela wie o jego narkotykach
o Ross dowie się prawdy o Federico
o Ellington oświadcza się Rydel podczas koncertu na Hawajach
o Nowy teledysk - Ross prosi Danielę o wystąpienie w nim
o Prośba Marka do Stormie
o Rocky dowiaduje się prawdy o Marku
Świetny <3
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo! :) Niedługo nowy, mam nadzieję, że nawet na dniach.
Usuń