sobota, 28 czerwca 2014

IX "IT WAS ALL A PLAN."

Do domu dotarłam dosyć szybko. Kobieta, która mnie ugościła, była dosyć zmartwiona. Usiadłyśmy w kuchni, a ta odgrzała mi obiad. Opowiedziałam wszystko. Hannah była zdziwiona, że takie rzeczy w ogóle są możliwe w naszym mieście. Powiedziała, że jej syn też kiedyś był dealerem, ale wyszedł z tego, a teraz stoi na najwyższym stanowisku wytwórni płytowej. Nawet go nie pozwali, bo już wtedy był znany. Rozmawiałyśmy długo, a ja jadłam obiad, aż w końcu obu nam zachciało się spać, więc pożegnałyśmy się i poszłyśmy do łóżek. Weszłam pod prysznic i po około 10 minutach wyszłam. Ubrała się w niebieską piżamę i weszłam do łóżka. Nigdy nie ścieliłyśmy łóżek, ponieważ wyglądały one całkiem ładnie. Moja pościel była różowa. Wystarczyło położyć ładną, gustowną narzutę i voila.
Długo nie mogłam zasnąć, mimo że byłam bardzo zmęczona. Myślałam o wydarzeniach dnia dzisiejszego. Nie dawało mi to spokoju.

[[ następnego ranka ]]
Nie pamiętałam nic z ostatnich paru godzin. Obudził mnie dzwonek mojego telefonu komórkowego. W ogóle nie wiedziałam, że byłam zdolna do zaśnięcia po tak ekscytujących, aczkolwiek negatywnie, wydarzeniach. Czułam się zmęczona, jednak podniosłam się z łóżka, aby odebrać telefon. Na wyświetlaczu pokazał się bardzo dobrze znany mi napis.
"Ross dzwoni..."
Nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z tym małym gnojkiem. Moje ciało sprzeciwiło się mojemu rozumowi. Dłoń odebrała telefon. Nie odzywałam się jednak ani słowem.
-Daniela? Proszę, spotkajmy się... Przyjadę do ciebie. Tylko 5 minut. Proszę cię! Wszystko ci wyjaśnię, będziesz mogła pytać o co tylko chcesz. Będę z Rikerem za pół godziny. Proszę. - rozłączyłam się, prychając. On ma w ogóle jeszcze czelność prosić mnie o jakiekolwiek spotkanie? Jednak dałam mu szansę. Tak właśnie zawsze robię. Jestem naiwna i głupia. Nie uczę się na własnych błędach. Co może poradzić kobieta, której crush bardzo jej się podoba? Napisałam mu smsa, że mają tylko 5 minut, choć i tak wiedziałam, że takie sytuacje zazwyczaj się rozciągają w nieskończoność. Nie miałam ochoty godzić się z nimi. Chciałam tylko znać prawdę. Wszystko. Od początku, do końca. W pośpiechu umyłam się, po czym przygotowałam się do spotkania. Tym razem jednak, ani nie malowałam twarzy, ani nawet nie nakładałam jakiegoś ekstra stroju. Nałożyłam zwykłe domowe dresy, rozciągnięty, niebieski T-shirt i sweterek. Włosy związałam w nienaganny kok. Kiedy usłyszałam dzwonek, zeszłam po schodach. Nie było to schodzenie dosyć szybkie. Nigdzie mi się nie spieszyło. Dźwięk dzwonka nie przestawał rozchodzić się po całym domu. Znalazłszy się tuż przed drzwiami, otworzyłam je. Dłonią pokazałam blondynom, że mogą wejść do środka, a ja cofnęłam się, kierując się w stronę salonu. Byłam sama w domu. Całe szczęście. Nie chciałabym, aby ktokolwiek usłyszał, w jakie bagno się, poniekąd, wpakowałam. Siadając na fotelu przy kominku, złożyłam ręce na piersi i czekałam, aż któryś z nich opowie mi co i jak. Tak jak chciałam, pierwszy odezwał się Riker. Nie chciałam słyszeć chwilowo głosu Rossa. Denerwowało mnie wszystko w tym chłopaku. Po prostu, miałam ochotę go zabić. Z resztą, moje uczucia co do Rikera nie były lepsze, ale wybrałam mniejsze zło.
-Um, a więc zacznę od tego, że kiedy byliśmy biedni, jakieś pięć lat temu, wyrzucono nas na ulice. Nasz ojciec zostawił nas przez coraz większą biedę, a matka musiała pracować za dwoje, żeby utrzymać nas wszystkich. Została prostytutką... - zaśmiał się delikatnie pod nosem. Najwidoczniej jego to bawiło. Podniosłam brew do góry.
-...znalazła sobie faceta, był miliarderem. Wiesz skąd brał kasę? - spojrzał na mnie, podnosząc prawą brew do góry. Kiedy nie odpowiadałam, zawahał się.
-No cóż, skąd mogłabyś wiedzieć... Był dealerem! Wow, nowość, co? Na początku nikt z nas tego nie wiedział, ba! Nawet nikt się nie spodziewał. Facet zgrywał pozory porządnego obywatela, a tymczasem, odstawiał numery. Prawie nigdy nie bywał w domu. No, ale fakt faktem, przeprowadziliśmy się do jego willi. Wtedy zaczęły się problemy. Matka zaszła ponownie w ciążę, ale Randy nie chciał o tym słyszeć. Nie był gotowy na nowe dzieci. - Riker prychnął, śmiejąc się z kpiną. Jego głos nieco zadrżał na końcu zdania, ale był twardzielem. Przynajmniej takiego zgrywał. Przez to, nie zapłakał.
-Rydel uciekła z domu. Miała chłopaka w jej wieku. Nie było problemu. Z resztą, dalej są razem. - widząc moją zmieszaną minę, od razu wyjaśnił, że Rydel to jego młodsza siostra. Była starsza od Rossa o 3 lata. Była dosyć wysoka. Podobnie, jak blondyni, miała farbowane włosy tego samego koloru, co oni. Zawsze chodziła uśmiechnięta. Wyznaczała trendy w modzie na ich osiedlu.
-Ross uciekł w Disneya. Był zawalony pracą. Mieliśmy swój zespół, wraz z Rocky'm i Ellingtonem. Spotykaliśmy się rzadko, ale od czasu do czasu udało nam się grywać tam i tu. W końcu zamieszkaliśmy razem. Za to, co zarobiliśmy, grając koncerty, kupiliśmy niewielkie mieszkanie na obrzeżach Los Angeles. Byliśmy szczęśliwi. - chłopak przerwał. Spojrzałam na jego nadgarstki. Zaczął bawić się bransoletką, na której widniało jego imię. Machnął grzywką, jak to ma w zwyczaju. Spojrzałam na Rossa. Jego twarz nie pokazywała żadnych emocji. Wyglądali, jakby mówili tę gadkę milion razy. Z powrotem skierowałam wzrok na piecyk, w którym środku żarzył się ogień. Starszy chłopak wyjaśnił kim była reszta zespołu. Szczerze? Miałam to gdzieś. Po co mi to w ogóle mówił? Nie interesował mnie ich zespół i ich cholerne problemy. Ludzie mają gorzej - są biedni, nie mają gdzie mieszkać, nie mają nikogo. R5, bo taką nosił nazwę ich zespół, byli a) bogaci, b) mieli dom i c) mieli siebie i rodzinę. Było mi niedobrze od tej całej gadki, jednak nie dałam za wygraną. Słuchałam dalej, kiedy tylko Riker zaczął mówić.
-Randy znalazł nas. Przez niego wpakowałem się w bycie dealerem. Zabrał nam wszystkie oszczędności i powiedział, że zwróci, jak będę mu pomagał. Z tego nigdy nie ma ucieczki... - poruszył głową z niedowierzaniem. 
= No jasne. Na pewno wam uwierzę... Macie idealne życie i chcecie mi powiedzieć, że jakiś Randy, czy jak mu tam, wam je zepsuł? Pf. Człowiek ma własną wolę i swój wybór, idioci. =
Pomyślałam. Myśli chodziły, dosłownie, płynęły mi po głowie, jak woda na statku podczas powodzi. Zalewały otwory, w które tylko mogły 'wejść', niczym jakiś wirus, którego nie da się usunąć. Kiedy chłopak skończył opowieść, przewróciłam tylko oczami i spojrzałam na Rossa. Miał łzy w oczach. Przetarł rękawem oczy, myśląc, że nie widzę. Udawał twardziela, podobnie jak jego starszy brat, jednak u niego, była to jedynie maska zakładana, aby ludzie sądzili, jaki jest cudowny. Społeczeństwo lubi takich właśnie ludzi - twardzieli bez uczuć, bogatych i przystojnych macho. Chłopak spojrzał na mnie. Czułam, jakby jego wzrok, dosłownie, pytał mnie czy może mówić. Pokazałam mu ręką, żeby zaczynał, po czym spojrzałam na zegarek. Miał 2 minuty. Ha, zapewne, jak zawsze, wszystko się przeciągnie, ale co mi tam! Ross skrzyżował palce, łącząc swoje dłonie, a lewą nogę ułożył na swojej prawej. 
-Tak, zaczynałem od Disneya, wszystko zeszło na muzykę po niedługim czasie. Chciałem wypromować zespół i wyrwać się z tego bagna. Nie mieliśmy idealnego życia. Nie mamy idealnego życia. Nie będziemy mieć idealnego życia. Osoba taka, jak ty, powinna dobrze wiedzieć, co to znaczy być samotnym, biednym, czy zagubionym. Brałem narkotyki ze dwa razy w życiu. Nigdy nie byłem uzależniony. Nie kręciło mnie to świństwo. Tym drugim razem był czas, kiedy do ciebie zadzwoniłem, tamtego wieczoru, kiedy trafiłem do szpitala. - zatrzymał opowieść, uśmiechając się. Kręcił nadgarstkiem tak, aby druga ręka miała swobodę ruszania bransoletką zrobioną z muliny zapewne przez jednego z fanów. 
-Umm... Tak. Riker wszystko załatwił. Miałem dojść do siebie szybko i wiedział, że ty mnie z n a j d z i e s z. - ostatnie słowo podkreślił, mając na myśli to, że był to podstęp.
-Dał mi jakieś świństwo. Wyszedłem z tego szybko. Tak, cierpiałem. To nie były gierki. To nie była gra Nintendo, którą możesz od tak do cholery wyłączyć, Daniela. To było straszne. Jednak Riker był winny pieniądze typom, a my nie mieliśmy ich aż tyle, ile zażądali... - spojrzał na mnie. Odwróciłam wzrok.
-...Wtedy, gdy rozmawiałaś z nim, gdy cię porwali, powiedział mi, że wychodzi, bo prawdopodobnie tobie się coś stanie. Uciekłem ze szpitala. Znalazłem jednego z nich nieopodal. Oddałem im część szmalu, jednak on zażądał całą sumę. Powiedziałem, że zwrócimy. Telefon zostawiłem mojej siostrze, która przekazała mi, że dzwoniłaś. Wiedziałem, że jesteś w szpitalu, więc poszedłem po wypis. Razem z Rikerem spotkaliśmy się przy gabinecie lekarskim i wyszliśmy na parking. Chwilę później wyszłaś ty. Wyglądałaś pięknie, mimo tego, że twój strój i twój wygląd nieco różniły się od ubrania, w którym tego dnia do mnie przyszłaś. 
= Bla, bla, bla. Typowa gadka faceta, kiedy wie, że jest winny. "Ładna jesteś". Czy on naprawdę do cholery myśli, że to wszystko naprawi? Że rzucę mu się w ramiona i przeproszę? Że będę im wdzięczna za uratowanie mojego życia? Pierdolenie. Złudne nadzieje chłopaków. =
Ponownie pomyślałam, po czym wstałam z miejsca i pokazałam im dłonią, że mają wyjść.
-Nie chcę was już więcej widzieć! Wynoście się! Zejdźcie mi z oczu! - wykrzyczałam, gdy otwierałam drzwi wyjściowe. Blondyni szybko wyszli, a ja zamknęłam drzwi, po czym zjechałam po nich ze łzami. Nie minęła nawet chwila, a ja byłam już cała we łzach. Objęłam rękoma nogi, siedząc na podłodze, i schowałam twarz w dłonie. W tej chwili chciałam umrzeć, jednak wiedziałam, że i tak się nie zabiję. Nie mam silnej woli. W ogóle.


_______________________________________________________________________
No i wreszcie jest! Mam nadzieję, że wam się podoba :D

wtorek, 24 czerwca 2014

VIII "EVERYONE IS FAKE"

Obudziłam się niewiele później na tylnym siedzeniu niezbyt dużego samochodu. Usłyszałam tylko rozmowę. Obie osoby krzyczały.
-Jesteś winny nam kupę kasy, Lynch! - odezwał się mężczyzna z bardzo grubym i niskim głosem. Podnosząc się delikatnie, zobaczyłam, że jest on umięśniony. Ręce złożone miał na klatce piersiowej. 
-Wiem, Colton.. Wypuść ją, nie jest niczemu winna! - Riker powiedział głośniej. Mięśniak się zaśmiał, tak jak jego współpracownicy.
-Tak się składa, że najbardziej zaboli cię, gdy dziewczyna, na której mocno ci zależy, zostanie mocno skrzywdzona... - Colton przerwał, pokazując głową w moją stronę. Skądś wiedział, że już się obudziłam. Dwóch chłopaków, nie mających nawet 20 lat, podeszło w stronę drzwi obok mnie. Jeden otworzył drzwi, a drugi mnie wyciągnął, szarpał mną mocno. Drugi zaczął popychać mnie w stronę swojego szefa. Gdy byliśmy tuż obok niego, pociągnął mnie za włosy. Łzy ponownie poleciały mi z oczu. Riker zrobił krok do przodu, powoli. 
-Ha, czy ty serio myślisz, że pozwolimy ci uratować ją i nie zapłacić? Chyba jesteś śmieszny! - szef 'gangu' wybuchnął śmiechem, a jego 'współpracownicy' wraz z nim. 
-Albo płacisz teraz, gnoju, albo twój dziwkowaty brat nigdy nie wybaczy ci tego, że pozwoliłeś tej małej suce zginąć! - odezwał się ponownie Colton. Spojrzałam na Rikera proszącym głosem. Jeden z chłopców przyłożył mi nóż do gardła. zaczęłam piszczeć, jednak mój pisk przytłumiła taśma, którą zaklejone były moje usta. Stałam nieruchomo, wiedząc, że to nie jest żaden pieprzony głupi żart. Riker podszedł do samochodu i wyjął wielką walizkę z, jak się domyślałam, kupą forsy. Podał ją mięśniakowi, a ten rozkazał młodym mnie puścić. Od razu podbiegłam w stronę Rikera, jednak ominęłam go, nie przytuliłam, ani nic. Wsiadłam do jego samochodu cała zapłakana, zapięłam pas, po czym złożyłam ręce na piersiach. Skuliłam się. Czułam się beznadziejnie, jednak nie chciałam zostawać sama, mimo że w tej chwili miałam ochotę zabić Rikera za to, że to wszystko jego wina. Kiedy blond wsiadł do auta i zajął miejsce kierowcy, zapadła głucha cisza. Chłopak ruszył, nie wiedziałam gdzie. Patrzyłam przez okno. Po niecałej godzinie zatrzymaliśmy się przed szpitalem. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Wysiadłam z autobusu, uprzednio odpinając pas, po czym ruszyłam w stronę wejścia głównego szpitala. Szłam szybko, żeby Riker mnie nie dogonił. Gdy weszłam do środka, obróciłam się i zobaczyłam, że samochodu blondyna nigdzie nie ma.Uśmiechnęłam się do siebie delikatnie, wciąż roztrzęsiona. Byłam szczęśliwa, że pojechał. Ruszyłam w stronę sali Rossa. Wszyscy się mi przyglądali. Musiałam wyglądać okropnie. Nie obchodziło mnie to w tej chwili. Gdy wreszcie znalazłam się w sali młodszego brata Rikera, nikogo tam nie było. Sala była zupełnie pusta. Zmieszałam się. Nikt nie mówił mi nic, że Ross wychodzi. Poszłam w stronę gabinetu pielęgniarek. Kiedy zobaczyłam krępą, niską blondynkę, która nosiła strój pielęgniarski, podeszłam do niej.
-Przepraszam... Gdzie jest Ross Lynch? - zapytałam z totalnym zdziwieniem, pokazując kciukiem za siebie. Pielęgniarka pokiwała głową na znak, że nie bardzo wiedziała. Wyciągnęłam telefon, po czym wykręciłam jego numer. Po kilku sygnałach po drugiej stronie słuchawki odezwała się dziewczyna. Jej głos nie był ani zbyt wysoki, ani też niski.
-Tak, słucham? - zapytała. Ross miał dziewczynę? Nidy nic nie mówił... Mój świat złamał się na pół. Liczyłam, że wreszcie mogę być szczęśliwa. Naprawdę go lubiłam. Rozłączyłam się. Poszłam przed siebie, mijając ludzi idących dość powoli. I ja szłam niezbyt szybko. Nawet nie wiem kiedy znalazłam się na korytarzu, który był opustoszony. Oparłam się o ścianę, po czym zjechałam na ziemię. Skuliłam się i mimowolnie zaczęłam płakać. Nie trwało to długo, ponieważ poczułam wielką nienawiść i złość. Wszyscy okazali się nie tymi, którymi wydawali się być. Riker okazał się totalnym kretynem, Ross również. Wstałam z podłogi pokrytej terakotą i udałam się w stronę wyjścia. Na parkingu zobaczyłam Rossa i Rikera. Stali przy szarym ferrari, które najwidoczniej należało do któregoś z nich. Ruszyłam przed siebie, starając się ich ominąć, ale niestety, zauważyli mnie i Ross podbiegł. Nie odzywałam się. Blondyn starał się tłumaczyć, że to nie tak, jak wygląda. Odwróciłam głowę w inną stronę i złożyłam ręce na piersiach. 
-Serio myślicie, że to jest zabawne? - spojrzałam na blondyna obok mnie z wrednym uśmiechem. Podniosłam prawą brew. Chłopak zmieszał się nieznacznie. 
-Ale co jest zabawne, Daniela? O czym ty mówisz? - chłopak najwidoczniej stroił sobie żarty. Prychnęłam, ponownie odwracając wzrok. 
-Najpierw trafiasz do szpitala, lądujemy na pierwszych stronach gazet, mówisz mi, że masz raka, wychodzisz tej samej nocy, czujesz się cudownie... Przed twoim wyjściem porywa mnie dwóch kolesi, chcących mnie zabić, bo twój kochany braciszek jest im winny forsę. Wybacz, nie chcę was znać. - powiedziałam, podnosząc głos, po czym ruszyłam w stronę bramy wjazdowej. Słyszałam tylko kłótnię Rikera i Rossa za plecami, po czym ktoś zaczął za mną biec. Zapewne był to Ross, ale nie odwracałam się. Wsiadłam w taksówkę i pojechałam do domu.



__________________________________________________________________
Jak wam się podoba? Daniela wybaczy Rossowi? Co jest nie tak z Rossem? Dlaczego Riker był winny pieniądze? Co Riker i Ross ukrywają? 


Możecie zgadywać, a nowy rozdział już wkrótce!

sobota, 21 czerwca 2014

VII "CAN U BE HERE... FAST?"

Przybliżyłam swoją twarz do twarzy Rossa, tak jak prosił, a chłopak westchnął, po czym ledwie wydusił z siebie:
-Mam raka tarczycy.- powiedział, usiadłam z powrotem na stołek, na którym przed chwilą siedziałam. To zdanie wstrząsnęło mną. Nigdy nie znałam osoby, która miała raka. Cóż, przynajmniej nie prywatnie. Mój ulubiony aktor umarł, mając raka skóry. Moja ulubiona pisarka miała raka mózgu. Jeszcze gorzej. Rak tarczycy. Dlaczego? Zakryłam usta dłonią. Nie uroniłam łzy, chociaż byłam bardzo sentymentalną osobą. Nie mogłam nic z siebie wydusić. Siedziałam nieruchomo przez kolejne parę minut, a cisza stawała się coraz bardziej niezręczna. W końcu Ross ponownie się odezwał.
-Nie jest źle. Wykryli to u mnie dosyć szybko. Stadium 2. - wyciągnął rękę, żebym ją ujęła w swoje dłonie, ale ja zamiast tego wyszłam z sali. Nie chciałam tracić kolejnego chłopca, na którym mi bardzo zależy. Ruszyłam z powrotem na kanapy w poczekalni. Riker, jak mogłam wywnioskować po jego posturze, drzemał. Postanowiłam usiąść obok niego i poczekać, aż się przebudzi. Musiałam przeprosić go za wszystko i zapytać o szczegóły. Lekarze nic mi nie powiedzą, bo nie jestem nikim z rodziny. Na szczęście, otworzył oczy po niecałych 15 minutach i spojrzał na mnie. Wzdrygnął się.
-Chcę zacząć od tego, że bardzo cię przepraszam za to, co powiedziałam wcześniej.. - podrapałam się po głowie, po czym zaczęłam bawić się paznokciami, patrząc na nie. Riker patrzył na mnie ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej. 
-...Ross powiedział mi wszystko. Głupio mi. - chłopak kiwnął głową na znak, że rozumie, po czym westchnął.
-Takie już jest życie. Pełne niespodzianek i zaskakujących chwil. Raz myślisz, że to koniec, a to dopiero początek. Będzie dobrze, wygra walkę. - spojrzał na mnie ponownie, uśmiechając się. Położył prawą dłoń na mojej dłoni, po czym pogłaskał ją. Wstał. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem w oczach. Poprawił spodnie i odwrócił się na pięcie.
-Pójdę do Rossa. Idź do domu. Nie warto tutaj czekać. - blondyn wskazał kciukiem na salę za nim. Kiwnęłam głową. Wstałam, a chłopak przytulił mnie. Poczułam się dosyć niezręcznie i delikatnie popchnęłam go lewą dłonią.
-Przepraszam, czuję się z tym niezręcznie, eee... - wydusiła z siebie, a chłopak przytaknął, odpowiadając, że jest mu przykro. Idąc w kierunku wyjścia z budynku, pomachałam mu dłonią z uśmiechem. 
Gdy już znalazłam się na zewnątrz, Postanowiłam pójść na most, na którym poznaliśmy się z Rossem. Jak już wcześniej wspomniałam, byłam osobą sentymentalną. Lubiłam wspominać dobre chwile. Wsiadłam do autobusu, jadącego do przystanku parę metrów od mostu i wysiadłam na odpowiednim przystanku. Będąc na moście, usiadłam w tym samym miejscu, gdzie pierwszy raz rozmawialiśmy. Uśmiechnęłam się do siebie.Łza spłynęła mi z oka w dół mojego policzka. To musi być jakiś kurewski żart. Jak to napisał jeden z moich ulubionych pisarzy, "życie nie jest fundacją spełniającą marzenia". Chciałam mieć całkiem normalne życie, z kochającym mnie mężczyzną u boku. Chciałam odwrotności tego, co mam. Ból domaga się, abyśmy go czuli. Spojrzałam w dół. Woda była przezroczysta. Taka czysta. Widziałam ze trzy rybki płynące przed siebie, niczym zając uciekający przed napastnikiem. Były szybkie i według mnie, bały się czegoś. Nie bardzo wiedziałam czego. Spojrzałam na niebo. Robiło się coraz ciemniej. Słońce chowało się za horyzontem, a na niebie pojawiały się gwiazdy. 
= Taki piękny zachód słońca. =
Powiedziałam do siebie, widząc dwie zorze. Jedna była różowa, a druga żółto-pomarańczowa. Uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam się senna, ale nie chciałam odbierać sobie przyjemności patrzenia na takie piękne zachody największej gwiazdy naszej galaktyki. Teraz i tak nie wróciłabym tak prędko do domu. Autobusy już prawie nie jeździły, a metrem bałabym się, jeśli mam być szczera. O tej porze pełno złodziei, zabójców, dealerów i gwałcicieli w podziemnych przejściach, a ja byłabym bezbronna. Uśmiechnęłam się do siebie ponownie, wyobrażając sobie Rossa ratującego mnie przed dwoma gwałcicielami, których ramiona były większe od ramion blondyna. Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu. Był to nieznany numer. Oczywiście, numer pokazał się. Zaczynał się na 01 a reszta numeru miała dużo cyfr. Odebrałam. 
-Słucham? - zapytałam niepewnym i cichym głosem. W słuchawce usłyszałam westchnięcie. 
-E... Daniela? Gdzie jesteś? - to był Riker. Poznałam go po głosie, mimo że nie słyszałam go za dużo razy w moim życiu. Po prostu miał specyficzny akcent i wyróżniającą się barwę. 
-Na moście jakieś pół godziny od szpitala, a co się dzieje? - zapytałam, sądząc, że coś stało się blondynowi. Byłam zaniepokojona. Łatwo było to usłyszeć w moim głosie. Chłopak odpowiedział mi od razu.
-Nic, chciałem tylko zapytać, gdzie jesteś i czy dotarłaś do domu. Po nocy samej dziewczynie trochę ciężko... - odpowiedział trochę głośniej. Zaśmiałam się pod nosem. Fajnie, że się o mnie troszczy, ale dam sobie radę sama. W pewnym momencie usłyszałam kroki za sobą. Nie odwracałam się. Poczułam przerażenie w środku swojego niewielkiego ciała.
-...Riker? Czy możesz tu przyjechać? Szybko...? - zapytałam bardzo cicho, ledwie słyszalnie z pewną obawą w głosie. Chłopak nie rozłączał się.
-Ale o co chodzi? Co się dzieje? - chłopak pytał z paniką. Ze względu na to, że być może miałam być jego szwagierką w przyszłości, nie chciał, żeby coś mi się stało. Dbał o rodzinę. Wiedział, że Ross nie wybaczyłby sobie tego, gdyby coś mi się stało. Trzęsłam się i czułam podenerwowana. 
-Daniela? Jesteś wciąż tam? - zapytał po chwili ciszy, a ja odpowiedziałam bardzo cicho. Łzy zaczęły lecieć mi z oczu. Momentalnie poczułam się bardzo smutna. Czułam, że coś mi się stanie. Moja intuicja nie zawodziła prawie nigdy.
-Proszę, Riker, pospiesz się... - ponagliłam. Usłyszałam, jak rusza samochód po drugiej stronie słuchawki, chłopak odłożył telefon na tapicerkę samochodu, co dało się usłyszeć po dosyć głośnym huku.
-Zaraz tam będę. Nie bój się. - odpowiedział. Faktycznie, serio Riker? Mam się nie bać? A byłeś kiedyś w takiej sytuacji? Bałam się tak cholernie. Czułam, jakby śmierć stanęła mi przed oczami, choć tak wcale jeszcze nie było. W pewnym momencie nie słyszałam już nic poza moim szlochem i głosem Rikera po drugiej stronie słuchawki. Mówił coś, ale nie słyszałam. Poczułam, że ktoś podnosi mnie z miejsca. Nie mogłam się ruszyć. Czułam mięśnie mężczyzny, który mnie trzymał. Głos Rikera wciąż brzmiał po drugiej stronie słuchawki. Słyszałam teraz tylko jego głos, jednak zanikał on z czasem. Wołał. Przyspieszał samochód, po czym hamował z piskiem opon. Musiał być już blisko. Czułam, jak ktoś wkłada mnie do samochodu, którego siedzenia okryte były prawdziwą skórą. Nie mogłam otworzyć oczu. Głos w słuchawce zamilkł. Prawdopodobnie ktoś wyłączył mój telefon. Poczułam, jak zasypiam, najpierw wolno, a potem coraz szybciej. W końcu nie czułam już nic innego, poza głębokim snem. Tak, czułam sen. To niesamowite. 


___________________________________________________________
Dzisiaj dodam następny! Nie uważacie, że akcja nabiera tempa? Nie, spokojnie, to nie koniec problemów, będzie znacznie gorzej :D 

Dobranoc! :)

czwartek, 19 czerwca 2014

VI OVERDOSING?

Następne parę dni spędziłam poza szpitalem, mimo że bardzo chciałam wiedzieć, co dolega blondynowi. Tłumaczyłam sobie jednak, że mam swoje własne życie, które samo się nie przeżyje. Musiałam w końcu znaleźć pracę i wyrwać się ze wspomnień nieszczęsnych ostatnich lat. Chodziłam na rozmowy o pracę średnio 3 razy dziennie. Nie obchodziło mnie jaka ma być to praca. Było mi w tej chwili wszystko jedno, co miałam robić za jakąś, nawet niewielką, sumkę. Do szpitala zajrzałam dopiero po tygodniu. Chłopak wciąż leżał w śpiączce i nie wpuścili mnie do jego sali, jednak usiadłam w poczekalni i czekałam na jakieś wieści. Widziałam ludzi spieszących się w tę i we w tę. W pewnej chwili moje oczy dojrzały tego samego blondyna, który parę dni wcześniej zawitał w moim nowym domu. Był ubrany w jasnożółtą koszulkę na krótki rękaw, a na nogach miał jeansy. Jego włosy były ułożone w ten sam sposób, co wtedy, gdy pierwszy raz go zobaczyłam. Spojrzałam na niego. Chłopak zdawał się zupełnie nie przejmować tym, że patrzę na niego, choć musiał to widzieć. Siedziałam dosłownie parę kroków dalej, na dosyć niewielkiej i już zdecydowanie niewygodnej kanapie. Szedł wolnym krokiem w stronę sali Rossa. Zdziwiło mnie to, ponieważ wstęp miała tam tylko rodzina. Chłopak zniknął za drzwiami sali numer cztery, w której leżał mój znajomy. Cóż, nie do końca był tylko moim znajomym, ale nie potrafiłam nazwać go nikim więcej. Lubiłam go. Naprawdę go lubiłam. Po prostu uczucie, które ukradło z mojego słownika słowa opisujące to, co czuję do blondyna, nie pozwoliło mi na nazwanie go 'przyjacielem', a już na pewno nie 'ukochanym'.
Na stojaku na gazety po mojej prawej stronie znajdowały się dwa magazyny dla młodzieży. Nie czytałam prasy tego typu, ale zawsze warto czymś zabić nudę, prawda? Wzięłam więc pierwszy lepszy i zaczęłam czytać. Britney Spears ma nowego chłopaka. Demi Lovato wydała nową piosenkę. Nick Jonas widziany z nową dziewczyną. Ross Lynch w szpitalu. Peter Ga.... Zaraz. Co? Przeczytałam to zdanie jeszcze pięć razy. Skąd oni to wiedzą? Wszystko odbywało się poza obecnością paparazzi. Otworzyłam na odpowiedniej stronie i zaczęłam czytać.
"Znana gwiazda Disneya, Ross Lynch, parę dni temu trafił do szpitala. Lekarze podejrzewają przedawkowanie, ale nic pewnego. Byłby to jego pierwszy taki wyskok. Czy Disney dalej będzie chciał współpracować z osobą, która nie stroni od narkotyków?"
Pod spodem zauważyłam nasze zdjęcie. NASZE zdjęcie. Zdjęcie, na którym niosę blondyna. Podpis wskazywał, że jestem jego nową dziewczyną. Nienawidziłam plotek. Prawie żadna z nich nie miała ziarenka prawdy o osobie, o której mówiła. NIE byliśmy razem. Odłożyłam gazetę. Byłam wściekła. Wstałam z kanapy i nerwowym krokiem chodziłam w tę i we w tę. W pewnym momencie podszedł do mnie chłopak z grzywką ułożona z prawej na lewą stronę. Spojrzałam na niego.
-E... Jestem Riker. Jestem bratem Rossa. Obudził się i pytał o ciebie... - chłopak spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się, po czym ruszyłam w stronę sali chłopaka. Nie miałam zamiaru odzywać się do niego, wiedząc teraz, ze najprawdopodobniej jest dealerem. Ross na 99% przedawkował prochy, które dał mu własny brat. To nienormalne. Chłopak złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie.
-W co ty pogrywasz? - spojrzał w moje pełne przerażenia oczy. W pewnym momencie puścił mnie i skierował swój palec wskazujący w moją stronę.
-Ty coś wiesz... - powiedział ciszej, ale groźniejszym głosem. Prychnął.
-Co wiesz? - podniosłam prawą brew do góry, a ręce skrzyżowałam na piersiach.
-Jesteś dealerem i dałeś Rossowi narkotyki. Dlatego on teraz jest tam... - wskazałam na salę numer cztery, w której chłopak leżał. Riker podniósł obie brwi. Jego źrenice rozszerzyły się znacznie.
-...i męczy się. Jesteś totalnym idiotą. Gratulacje wygrania nagrody dla debila roku. Odbiór w śmietniku za rogiem. - uśmiechnęłam się wyraźnie dumna z siebie i ruszyłam w stronę sali. Chłopak stał w tym samym miejscu, wyraźnie zbity z tropu. Podrapał się po głowie, co zobaczyłam kątem oka, wchodząc do sali. Przymknęłam drzwi.
-Cześć... - Ross wydobył z siebie. Brzmiało to bardziej jak jęknięcie, ale nie przeszkadzało mi to.
-Hej, Ross. Jak się czujesz? - usiadłam na stołku obok łóżka, poprawiając włosy, które opadły mi na twarz.
-Lepiej... Tak sądzę. - odchrząknął. Wyglądał potwornie. Miał wory pod oczami. Jego oczy były czerwone. Otwierał je z trudem. Złapał mnie za rękę, jednak cofnęłam ją. 
-Proszę, zbliż się, chcę ci coś powiedzieć... - poprosił jękliwym głosem, a ja wstałam i zbliżyłam swoją twarz do jego. Poczułam szybsze bicie własnego serca. Chłopak spojrzał mi w oczy.



________________________________________________________________
O jeju! Kocham ten rozdział haha! Jutro zobaczycie, co będzie dalej, a tym czasem zgadujcie w komentarzach :D ♥
Dziękuję za wszystkie komentarze i za to, że naprawdę chce wam się to czytać :)

EDIT: Wiem, że pisze się 'diler' po polsku, ale jakoś wole pisać 'dealer' z angielskiego ;D

środa, 18 czerwca 2014

V "HELP ME!"

Następnego dnia z łóżka zerwał mnie dzwonek do drzwi. Jednak zanim zwlokłam się z łóżka, usłyszałam, że ktoś już rozmawiał na dole. Narzuciłam na swoją koszulę nocną szlafrok, po czym powoli ruszyłam w stronę marmurowych schodów. Z dołu na górę roznosiły się dwa głosy, męski i damski. Osoby rozmawiały dosyć cicho i z ich rozmowy wyłapywałam tylko pojedyncze słowa. Powoli schodziłam na dół, starając się robić to wolniej. Gdy doszłam do połowy schodów, zobaczyłam rozmówców. Jednym był wysoki blondyn, opalony i umięśniony. Jego grzywka nachodziła mu na włosy. Miał na sobie bluzę z kapturem, na której widniał napis 'aeropostale', a na nogach czarne rurki. Nigdy wcześniej nie widziałam tego człowieka. Usiadłam na schodach, starając się nie rzucać w oczy. Byłam na tyle nisko, żeby lepiej słyszeć rozmowę i widzieć, co się dzieje przy drzwiach. Osobą drugą w tej konwersacji była kobieta, która mnie tu ugościła. Usłyszałam część rozmowy. Była dosyć poważna. Zauważyłam, że kobieta trzyma w dłoni jakąś kopertę.
-...są dużo mocniejsze niż te, które przyniosłem tydzień temu. - odezwał się mężczyzna. 'Mężczyzna' to za dużo powiedziane. Mogłabym spokojnie nazwać go chłopakiem. Nie miał więcej niż 23 lata, a jego twarz dodawała mu chłopięcego uroku. Zauważyłam, że kobieta podaje blondynowi kopertę, którą następnie on otworzył. W niej znajdowały się pieniądze. Chłopak przeliczył dokładnie papierki, po czym kiwnął głową, a kopertę schował do prawej kieszeni w spodniach. Po chwili wyciągnął z bluzy trzy woreczki. Mimo, że nie widziałam, co w nich się znajduje, znałam takie sceny. Ruszyłam na górę szybkim krokiem, widząc, że kobieta zamyka już drzwi, po czym weszłam szybko do łóżka. Kiedy weszła do "mojego" pokoju, udawałam, że śpię. Miałam zamknięte oczy. W pewnej chwili usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Po sygnale poznałam, że jest to wiadomość. Wzięłam telefon do ręki i od razu przeczytałam wiadomość.
"Daniela, pomóż, proszę... Jestem na rogu Avalon Blvd i E. Rosecrans Ave... Coś się ze mną dzieje... Pomóż mi..."
Wiadomość była od Rossa. Lubiłam go, więc wstałam i starając się przygotować bardzo szybko, wzięłam prysznic w łazience tuż przy pokoju, przy okazji myjąc zęby i włosy. Nie wiem, jak robiłam trzy rzeczy na raz, ale udało się. Suszyłam włosy, ubierając jeansowe rurki i błękitną bokserkę. Włosy, gdy już były suche, związałam w nienaganny kok, nałożyłam trochę pudru na moją zmęczoną twarz, aby zakryć niedoskonałości. Rzęsy potraktowałam maskarą. Na nogi wsunęłam adidasy. Wzięłam ze sobą torebkę, po czym wyszłam, zostawiając Hannie karteczkę z informacją, że musiałam pilnie wyjść. Uprzednio wzięłam trochę pieniędzy od Hanny. Nie powinna się zorientować. Oddam, jak będę z powrotem. Zeszłam do podziemia, gdzie kupiłam bilet na metro, w które chwile później wsiadłam. Wysiadłam na odpowiednim przystanku parę minut później. Gdy znalazłam się poza pojazdem, wbiegłam schodami na górę. Był tam park. Przepiękny. Taki kolorowy i zarazem pełni zieleni. Weszłam główną aleja wgłąb parku, gdzie na ławce siedział skulony chłopak. Wyglądał jak Ross. O matko! Wyglądał koszmarnie. Podbiegłam do niego.
-Ross, co się dzieje? - patrzyłam na jego twarz, trzymając dłonie na jego kolanach.
-Ja... ja... nie... wiem. - odpowiedział chłopak, jąkając się. Skurczył się bardziej.
-Ja dzwonie po karetkę! - powiedziałam głośniej. Chłopak pokręcił głową.
-Nie, proszę. Nie mów im nic. - wydusił najgłośniej jak mógł. Zasyczał z bólu. 
-Ale ja muszę... Nie wiem, co mam robić.. - odpowiedziałam ciszej.
-Proszę... Zabierz mnie gdzieś. Nie dzwoń po karetkę.. - poprosił mnie, a ja schowałam telefon. Nie umiałam mu pomóc, ale skoro tak bardzo nalegał, zgodziłam się nie dzwonić na pogotowie. Pomogłam chłopakowi wstać. Zrobił to z bólem. Usłyszałam głośne syknięcie. Prowadziłam go delikatnie długi czas, starając się unikać ludzi. Zauważyłam jakiś opuszczony dom, do którego weszliśmy, a ja ułożyłam go na podłodze. 
-...przejdzie mi.... niedługo. - powiedział do mnie. Starał się uśmiechnąć, ale skrzywił się zamiast tego.
-Co się stało? - spojrzałam na niego, po czym podniosłam jego dłoń. Zasyczał ponownie.
-Wszystko mnie boli... - wydusił z siebie. 
-...Chciałem... Ja... - stracił przytomność. Wołałam do niego, jednak on się nie budził. Zadzwoniłam po karetkę. 

________________________________________________
Następny jutro, obiecuję! Chwilowo mam mało czasu (sprawy osobiste), więc nie piszę długo i jakos super ekstra. Mam nadzieję, że wybaczycie!

Mam super pomysł na wątek, więc warto poczekać... Mam nadzieję! (:

PS Dziękuję za wszystkie komentarze 

sobota, 14 czerwca 2014

IV THE HISTORICAL CLONE OF ME

W parku spędziliśmy bardzo dużo czasu. Gdy wychodziliśmy, spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 18. Było jeszcze jasno, więc nie było problemu z dojazdem do domu. Szepnęłam Rossowi na ucho, że jest już późno i powinniśmy wracać. Chłopak spojrzał na zegarek i przytaknął. Poszliśmy wprost do samochodu, rozmawiając. Blondyn prowadził samochód dosyć wolno, więc byliśmy pod moim domem dopiero po godzinie. Gdy wysiedliśmy, chłopak odprowadził mnie pod same drzwi.
-No i jesteśmy. Kiedy znowu cie zobaczę? - zapytał, podnosząc brew do góry. Muszę przyznać, wyglądał słodko.
-Spokojnie, spokojnie. Daj mi odetchnąć! Muszę się wreszcie spakować, głuptasie. - zachichotałam, zasłaniając twarz jedną ręką. Chłopak ciągle na mnie patrzył.
-Jesteś piękna. - powiedział cicho, po czym z uśmiechem dotknął wewnętrzną stroną dłoni mojego policzka. Po moim ciele przeszły ciarki, a chłopak zbliżył nieco jego twarz do mojej. Odsunęłam, śmiejąc się.
-Nie bądź taki szybki Bill... - zanuciłam znaną każdemu piosenkę, po czym weszłam do domu, nie zamykając jeszcze drzwi. odwróciłam się w jego stronę.
-Odezwij się, jak skończysz czytać. - tym razem to ja podniosłam brew do góry. Chłopak przytaknął, śmiejąc się, po czym obrócił się na pięcie, podnosząc do góry dłoń, na znak, że się zegna i ruszył w stronę samochodu. Pomachałam mu, po czym zamknęłam drzwi.

Kolejne dni mijały mi na pakowaniu się. Miałam jeszcze tylko garstkę dni na wyprowadzkę. Pierwszy dzień. Drugi dzień. Trzeci dzień. Wszystkie mijały dokładnie tak samo. Chłopak się nie odezwał. Co, jeśli się przestraszył? Faktycznie, powinnam nie dawać mu złudnych nadziei na jakikolwiek związek, jeśli takowego nie chciałam. Sama nie byłam do końca pewna, co w tej chwili chciałam. kończyłam pakowanie około 23 dnia trzeciego. Jutro do 12 miałam się wyprowadzić, jednak wciąż nie miałam żadnej wiadomości od blondyna, który zaoferował mi swój rodzinny domek na plaży.

[[ następny dzień ]]
Wstałam około 8 i wszystkie walizki, do których spakowałam swoje rzeczy, wstawiłam do przedpokoju. Na śniadanie zrobiłam owsiankę z dużą ilością cukru. Pamiętałam to danie jeszcze z dzieciństwa, kiedy to mieszkałam z rodzicami. Uwielbiałam jeść dania robione przez mamę, z resztą, jak każde dziecko. Gdy spojrzałam na zegarek, wskazywał on godzinę ósmą trzydzieści, więc wzięłam szybki prysznic i ubrałam niebieski T-shirt z rysunkiem fajki i czarne rurki. Włosy związałam w lekki kok. Swoją twarz rozjaśniłam jasnym pudrem, a powieki pomalowałam brązowym cieniem. Rzęsy przejechałam pogrubiającym i podkręcającym tuszem. W lustrzanym odbiciu zegara zobaczyłam, że jest już po 9. Stwierdziłam, że skoro jestem już gotowa, wyjdę. Trudno, będę się włóczyć po mieście. Tak też zrobiłam. Na nogi nałożyłam czarne sandały na niewysokim obcasie. Wzięłam ze sobą walizki i wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz, który potem wsunęłam pod wycieraczkę. Ruszyłam przed siebie. Nawet nie wiem dokąd szłam. Książkę, pożyczoną od blondyna, prawie skończyłam poprzedniego dnia. Zostało mi naście stron, które doczytam jeszcze dzisiaj. Szłam przed siebie. Było mi ciężko, ale musiałam radzić sobie sama. Gdy doszłam do centrum miasta, usiadłam na jakiejś ławce i wyciągnęłam książkę. W niecałe pół godziny skończyłam ją czytać. Postanowiłam iść dalej. Nie wiedziałam dokąd, ale gdzieś musiałam. Doszłam do jakiejś opuszczonej 'stodoły'. Stodoła w środku miasta. Dosyć specyficzne miejsce. Każdy turysta, przechodząc obok, dziwi się, że w środku miasta ktoś postanowił postawić stodołę. Źle się sprecyzowałam kilka zdań wcześniej.. Budynek ten był czyiś. Ktoś się nim opiekował, tylko akurat teraz nie było go w mieście. Znałam dobrze właścicieli. Wyjechali do Brazylii na parę miesięcy. Usiadłam w środku na sianie, a walizki postawiłam pod 'ścianą' niedaleko siebie. Usłyszałam dźwięk dzwonka, który oznaczał przyjście wiadomości. Spojrzałam na ekran.
"Gdzie jesteś? Właśnie jestem pod twoim domem i nikogo nie ma w domu..."
Nie napiszę mu przecież, gdzie jestem i dlaczego tutaj siedzę. Nie odpisywałam w ogóle, jednak blondyn wciąż zasypywał mnie wiadomościami. Nie odczytywałam już żadnej. Zdrzemnęłam się. Obudził mnie krzyk kobiety. Otworzyłam oczy, a kobieta stała tuż przy wejściu. Światło było zapalone. Była to pulchna, niewysoka, starsza pani, której siwe włosy wystawały spod czepka. Miała na sobie fartuszek, a pod nim sukienkę taką, jak nosi się na wsi. Nie znałam jej. Musiała opiekować się całym 'gospodarstwem' pod nieobecność właścicieli.
-Kim jesteś i co tutaj robisz?! - pisnęła. Jej głos brzmiał jak pisk, nieważne, co mówiła. 
-Prze... Przepraszam. Wyrzucono mnie z mojego domu i musiałam się gdzieś podziać... - powiedziałam cicho, jednak na tyle głośno, żeby ona usłyszała.
-Wyrzucono cie z domu? Ale.. Ale jak to? - kobieta widocznie zmieszała się. Jej głos lekko drżał. Nie chciała zabrzmieć chamsko. 
-Po prostu nie mam pieniędzy. Nic takiego, już sobie idę. - odpowiedziałam, wstając. Chwyciłam za walizki, jednak kobieta położyła dłoń na nich.
-Nie. Zostajesz tutaj. Dopóki nie ma właścicieli, możesz mi pomagać. Nie powinni się obrazić. - uśmiechnęła się delikatnie. Odwzajemniłam uśmiech, po czym podziękowałam za gościnę. Nikt nigdy nie poczuje sie tak wdzięczny jak ja w tej chwili. Uratowała mi życie. 

[[ godzinę później ]]
Kobieta była na tyle miła, ze pomogła mi się rozpakować. Pochowałyśmy rzeczy do szaf w dosyć wysokim, trzypiętrowym domu nieopodal stodoły i usiadłyśmy do stołu. Hannah, kobieta, która mnie ugościła, podgrzała obiad, który chwilę przed naszym niemiłym spotkaniem ugotowała. Rozmawiałyśmy. Dowiedziałam się, że jest rozwiedziona, ma trójkę dzieci, w tym córkę poważnie chorą na kostniakomięsaka. Jeden z jej synów ma studio nagraniowe w centrum miasta, a drugi jest reżyserem różnych seriali. Jej mąż był znanym koszykarzem, jednak zostawił rodzinę ponad 30 lat temu, kiedy wykryto u córki nowotwór, dla dużo młodszej, atrakcyjnej modelki. Pf, paranoja. Opowiedziałam jej moją historię. Okazało się, że kobieta w młodości przeżywała dokładnie to, co ja teraz. Dała mi kilka rad. Była bardzo miła. Naszą rozmowę przerwał dzwonek mojego telefonu. Spojrzałam na Hannę, a ona przytaknęła głową, na znak, że mogę odebrać. Wyszłam na ganek.
-Cześć, Daniela. Wreszcie! Martwiłem się. Gdzie się podziewasz, co robisz? - zapytała osoba po drugiej stronie słuchawki. Nie miałam ochoty rozmawiać w tej chwili z Rossem. W ogóle nie miałam ochoty mówić mu gdzie jestem. Chłopak zachowywał się jak natręt, ale nie chcąc urazić jego uczuć, wymamrotałam mu, że już nie mieszkam w starym domu i ze chwilowo moim nowym lokum jest dom w centrum. Nie podałam mu adresu. Chwile rozmawialiśmy. Było naprawdę miło. Nie chciałam jednak robić mu nadziei, więc gdy poprosił o następne spotkanie, odmówiłam. Wywinęłam się, mówiąc, że nie mam siły, żeby poczekał, że muszę znaleźć pracę. Było mu smutno, ale musiał to znieść. Jeśli kocha, to poczeka. Tego dnia zasnęłam w ciepłym łóżku bogatych właścicieli stodoły, którzy wyjechali. Następnego dnia musiałam wstać wcześniej, żeby pomóc Hannie, która podobnie jak ja, chwilowo nie miała gdzie mieszkać, więc gospodarze zaoferowali jej tymczasowe, na czas ich wyjazdu, lokum u nich, pod warunkiem, ze będzie zajmować się domem, sprzątać ecc. Ta zgodziła się, podobnie jak i ja. Było mi miło, że możemy przechodzić przez to razem.

_________________________________________________________________
Przepraszam, że rozdział dopiero teraz dodany, ale wcześniej nie miałam weny. Mam nadzieję, że się podoba :)

czwartek, 12 czerwca 2014

III THE DEAL

Następnego dnia, tj. w środę, wstałam obudzona dźwiękiem budzika o 8.30, żeby zdążyć przygotować się do spotkania. Byłam w świetnym humorze. Zerwałam się z łóżka i ruszyłam w stronę łazienki, gdzie wzięłam długą, trwającą pół godziny, kąpiel, podczas której umyłam także włosy. Wychodząc z wanny, otuliłam się ręcznikiem, a drugim zawinęłam mokre włosy. Wyjęłam korek z dziurki wanny odprowadzającej wodę do rury, po czym wyszłam z łazienki. Z szafy wyjęłam zwiewną, jasnoniebieską, sięgającą kolan, sukienkę. Była trochę za szeroka, bo dużo schudłam od czasu, kiedy ją kupiłam, ale całkiem nieźle w niej wyglądałam. Z głowy zdjęłam ręcznik, pozwalając moim włosom delikatnie opaść na ramiona. Poprawiłam nieco ramiączka sukienki, po czym szczotką przeczesałam włosy. Miałam to szczęście, że nie były one zbyt problemowe. Nie chciałam się zbytnio stroić, więc rozczesując włosy, jedynie suszyłam je. Gdy były już suche, jeszcze raz rozczesałam je i zostawiłam. Moja twarz była wycieńczona i wyglądała okropnie. Całą twarz umalowałam więc na tyle delikatnie, żeby nie było widać całego makijażu aż tak dokładnie. Okręciłam się przed lustrem i uśmiechnęłam się do siebie. Wyglądałam ładnie, pierwszy raz od kilku dni. Podeszłam do etażerki i wzięłam telefon do ręki. Ekran wskazywał godzinę 9.30. Miałam jeszcze pół godziny do umówionego spotkania, więc usiadłam w salonie i włączyłam telewizor. W telewizji aż huczało od tego, że dzisiaj jest premiera adaptacji filmowej Johna Greena pt. 'The Fault In Our Stars' ('Gwiazd Naszych Wina'). Czytałam książkę parę miesięcy temu i musiałam przyznać, była cudowna. Wtedy mówiłam do siebie, że pójdę na ten film... Teraz nie mam pieniędzy, więc nie będę miała biletów, co wszystko, ale to wszystko zmienia. Westchnęłam pod nosem. Przełączałam z kanału na kanał, aż doszłam do jakiegoś porannego dziennika informacyjnego. Same nudy, ale lubiłam wiedzieć, co dzieje się w świecie. W Polsce odbędą się wybory na prezydenta. Na Cyprze trwa wojna domowa. W Brazylii odbywa się Olimpiada. W Niemczech wybudowano nowy Disneyland. Oh, cudownie. Dzisiaj urodziny B. Obamy. Kogo to obchodzi? To jego życie, a nie życie miliardów ludzi na całym świecie. Nie musza o tym trąbić w każdej możliwej telewizji. Nigdy tego nie rozumiałam. "Do Kolumbii zawitał Michael Jackson. Zagra tam serię koncertów charytatywnych." Super. Nie mieszkamy w Kolumbii, przypominam, więc po co mówić o tym w amerykańskiej telewizji? Paranoja! Korea Północna i Południowa znowu w stanie wojny. Przełączyłam kanał. Akurat leciał jakiś teledysk podobno "znanej" grupy. Nigdy nie słyszałam o tym zespole. Nazywał się R5 i przyznam, piosenka była całkiem dobra. Nazywała się 'Here With Me'. Chyba jakaś całkiem nowa. Była bardzo romantyczna, a teledysk kręcony był w Paryżu. Wyglądał cudownie. Odłożyłam pilota. W teledysku mignął mi dosyć wysoki blondyn, który kogoś mi przypominał. Po chwili zaczął "śpiewać". Ross. Cudownie. Kim jest reszta?
Postanowiłam, że wpiszę w google, gdy tylko wrócę ze spotkania z nim. Nie chciałam pytać blondyna o to osobiście, bo i po co? Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Spojrzałam na zegarek. Wskazywał dokładnie godzinę 10. Wyłączyłam telewizor, po czym podeszłam do lustra, ponownie sprawdzając jak wyglądałam. Nawet nieźle, muszę przyznać. Poprawiłam tylko sukienkę, która lekko się podwinęła i otworzyłam drzwi. 
-Daniela. - blondyn zmierzył mnie od stóp do głów, po czym się uśmiechnął. Ręce miał schowane za plecami. Prawdopodobnie coś tam trzymał. Pewnie kwiaty, jak każdy chłopak, który przychodzi po dziewczynę do jej domu. Nie myliłam się. Po chwili podał mi bukiet czerwonych i różowych róż, dokładnie takich, jakie lubiłam. Wyciągnęłam po nie rękę i przejęłam. 
-To dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się podobają. Świetnie wyglądasz. - uśmiech przez dłuższy  czas nie schodził mu z twarzy. Zarumieniłam się.
-Dziękuję. Ty tez całkiem nieźle prezentujesz się w tej koszulce. - miał na sobie koszulkę bez rękawów z logo LA Lakers i dżinsy, takie, jak zazwyczaj nosił. Nic nowego. Uśmiechnęłam się delikatnie, a chłopak się zaśmiał, drapiąc się w głowę.
-Również dziękuję. Idziemy? - rozejrzał się, pokazując na samochód kciukiem. Stał on z tyłu, za nim, przed trawnikiem. Spojrzałam w tamtą stronę. Był to czarny kabriolet. No nieźle, Ross, nieźle. Lubiłam kabriolety, jak byłam dzieckiem. Teraz wolałam droższe i ładniejsze cztery kółka - lamborghini, ferrari i auta z tej półki, ale samochód chłopaka nie był taki zły. Powiedziałam mu, że odłożę kwiaty i włożę buty i możemy iść.  Przytaknął głową i wszedł za mną do środka. Włożyłam róże do wazonu w salonie, po czym włożyłam buty. Były to jaskrawoniebieskie szpilki na dosyć wysokim obcasie. Kupiłam je, jak tylko tu przyjechałam. O dziwo, były jeszcze dobre. Uśmiechnęłam się do niego, biorąc torebkę z blatu z przedpokoju. Wyjęłam klucze, wychodząc wraz z chłopakiem, po czym zamknęłam dom. 

[[ pół godziny później ]]
Jechaliśmy S. Vernon Ave, potem skręciliśmy w Santa Monica Freeway (droga szybkiego ruchu), dojechaliśmy aż do jej końca, na Santa Monica Pier (molo). Oboje zgodziliśmy się, że plaża ta jest zbyt nudna, więc jechaliśmy dalej. Pacific Coast Highway, o tak! Uwielbiałam tę autostradę, ponieważ rozciągała się ona niemal dokładnie wzdłuż oceanu. Rozglądałam się za widokami z uśmiechem. Byłam tu raz, czy dwa, ale nie tak wczesną porą. Ten kolor oceanu był cudowny. Zachęcał swoim blaskiem do kąpieli. Po prawej stronie mijaliśmy pieszych. Chyba czekali, aż przejadą samochody, żeby zachwycać się Pacyfikiem. W pewnym momencie samochód stanął. Spojrzałam na Rossa, potem na okolicę. Byliśmy na parkingu tuż przed Point Mugu State Park. Nigdy tu nie byłam. Blondyn wysiadł z samochodu i otworzył drzwi po mojej stronie. Uśmiechnęłam się, wysiadając z auta, potem je za mną zamknął. Ruszyliśmy wzdłuż ścieżek w parku prowadzących tu i ówdzie. Było pięknie. Wszędzie tak zielono i cudownie. Wyobraźcie sobie te wszystkie amerykańskie parki, pełne przeróżnych (niezbyt dzikich) zwierząt, kolorowych roślin. Z rozmyślania wyrwał mnie Ross. Pomachał mi ręką przed nosem. Musiał coś do mnie mówić, ale nie słyszałam.
-Halo, ziemia do Danieli! Słuchasz mnie? - problem w tym, że nie słuchałam. Nie interesowało mnie w tej chwili nic poza widokami w parku. Nie chciałam być wredna.
-Tak, tak. Co mówiłeś, bo się zagapiłam? - odpowiedziałam, spoglądając na chłopaka. Przewrócił oczami. No tak, normalne.
-Chciałem podarować ci te płytę... - przerwał, podając mi płytę ich zespołu. Nosiła tytuł 'R5', tak bardzo oryginalnie. Podobno wychodzi za miesiąc, chciał zrobić mi prezent i pozwolić mi przesłuchać jako jednej z pierwszych osób. Słodko.
-...i pożyczyć tę książkę. Pamiętasz naszą umowę, mam nadzieję? - spojrzał na mnie z pytającym wyrazem twarzy. Kiwnęłam głową na znak, że pamiętałam. Wyjęłam z torebki moją ulubioną książkę i podałam mu, a na jej miejscu znalazła się książka od chłopaka. Będzie ciekawie. Ruszyliśmy dalej aleją.


_____________________________________________
Jutro dalszy ciąg. Mam nadzieję, że się podoba :)

środa, 11 czerwca 2014

II "I WANT TO SEE YOU AGAIN"

Tego dnia położyłam się zdecydowanie nieco wcześniej, niż poprzedniego, mimo całego, jednak, przeciwnie do myśli, jakie mogły przyjść wam teraz do głowy, przygnębiającego uczucia, jakie wywoływało swobodne latanie motylków w moim brzuchu. Czy właściwie to były motylki? Znałam blondyna kilka dni, ale te kilka dni wcale nie dawały poczucia spędzonych kilku d n i, a raczej kilku l a t. Wydawało mi się, ze znam go od dzieciństwa. Cóż, może tak było, ale ja już nie do końca pamiętałam? Co, jeśli, jest Polakiem i wyjechał z rodziną zagranicę, zmienił całe swoje życie, jego imię z, dajmy na to, polskiego Franka Kowalskiego, zmieniło się w 'Rossa S h o r a Lyncha'? Co jeśli to tylko fikcja? Nie, niemożliwe... A co jeżeli mam racje?
Długo nad tym rozmyślałam. Wydawało się to dość realne, ale od głodu narkotykowego mieszało mi się w głowie. Wszystko wydawało się realne. Nikomu jednak o tym nie mówiłam. Nie chciałam, żeby zamknęli mnie w jakimś zakładzie dla psychicznie nienormalnych, czy w jakimś jeszcze gorszym miejscu. Długo nie mogłam zasnąć. Kiedy wreszcie zmrużyłam oczy, usłyszałam dzwonek telefonu, który oznaczał nadejście nowej wiadomości. Spojrzałam na wyświetlacz.
= Ross. =
Odczytałam wiadomość. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
"Co robisz? Mam nadzieję, że cię nie obudziłem. Jeśli jednak śpisz, chcę, żebyś uśmiechnęła się z samego rana, kiedy tylko odczytasz tę wiadomość..."
Po chwili przyszła kolejna. Znowu od Rossa.
"...Uwielbiam spędzać z tobą czas.
R."
W tej chwili czułam, jak moje policzki powoli zmieniają swój kolor na nieco różowy. Tak, rumieniłam się. Rzadko to robię, jeśli nasunęło wam się pytanie jak często kończę czytanie smsów w taki sposób. Od razu zabrałam się za odpisywanie, chichocząc pod nosem. Gdy wiadomość była gotowa, wysłałam ją.
"Nie śpię, ale i tak się uśmiechnęłam. Piekielny blondyn nie może nawet na chwilę przestać sprawiać, że czuję jakbym za chwilę miała eksplodować. Właśnie czytam książkę."
Nie czekałam długo na odpowiedź. Musiał często pisać smsy, bo było widać, że był w tym dosyć wprawiony.
"Że tak trochę pozwolę sobie zapytać, jaką? Mam nadzieję, że bohaterem nie jest jakiś nudny kujon, który raptem staje się bohaterem, ratując ludzkie życia przed atakiem zombie, jakkolwiek to brzmi."
W tej chwili wybuchnęłam śmiechem. Spojrzałam w sufit, myśląc o tym, co mogę odpisać. Przecież nie napiszę mu, że czuję się beznadziejnie i że, prawdopodobnie, niedługo trafię do szpitala, ponieważ głód narkotykowy to nie jest telefon, który możesz zignorować. On zakorzenia się w tobie. Sprawia, że cierpisz coraz bardziej. Czujesz, ze umierasz, powoli, ale boleśnie. 
Nie kłamałam jednak. Naprawdę czytałam książkę, ale akurat nie w tym momencie. Czułam się, chwilowo, całkiem nieźle. Ba! Był to jeden z lepszych dni. Miałam jeszcze sporo siły, ale czułam, że z dnia na dzień ubywa jej coraz więcej. Podniosłam książkę z etażerki i spojrzałam na nią. Lubiłam ją czytać, gdy byłam mniejsza, ale wtedy nie byłam z nią zżyta emocjonalnie aż tak bardzo i mogę śmiało powiedzieć, że niezbyt ją rozumiałam. Po chwili odłożyłam książkę i zaczęłam odpisywać. Wysłałam wiadomość do odpowiedniego adresata.
"Nie sądzę, że lubisz takie sentymentalne książki. Nie zainteresuje cię."
Tak bardzo chciałam, żeby to przeczytał. Chciałam, żeby wiedział, dlaczego jest to moja ulubiona książka. Czułam się podobnie, jak główna bohaterka powieści - załamana, zagubiona, zadurzona. Czy ja właśnie o tym wspomniałam? Czuję się z a d u r z o n a. Ale jak to? Czułam to w sobie, ale nie bardzo wiedziałam, co to wszystko oznacza. Kochałam prawdziwie tylko raz w życiu. Dalej kocham. Ale chłopak, nastolatek, w którym byłam zakochana, już nigdy na mnie nie spojrzy, nie dotknie mojego policzka swoimi gładkimi palcami, nie napisze mi słodkiego 'dobranoc' każdej nocy, kiedy chodził spać. On nie żyje. Nie wróci. Zadurzyłam się, zdecydowanie było to coś więcej niż zauroczenie. Kiedy wiemy, że powoli się zakochujemy? Kiedy chcemy całe życie oddać jednej osobie. Kiedy mamy ochotę zrobić wszystko, aby druga osoba była szczęśliwa. Ja zaczynałam to czuć. Z każdym chłopakiem, z którym się "umawiałam"... Każdy dzień był taki sam. Żaden nie pokazał, jak bardzo mu na mnie zależy. Blondyn j e s z c z e też nie do końca, ale powoli, coraz szybciej, zdejmował maskę obojętności i przechodził do czynów. Czynów wielkich. Czynów, do których rzadko, który chłopak w dzisiejszym świecie jest zdolny, tak mi się przynajmniej wydaje. Każdego dnia pokazywał, że mu na mnie zależy. Jak cholera. 
Z rozmyślań wyrwał mnie kolejny dzwonek, tym razem nie była to wiadomość tekstowa. Słyszałam, jak po całym domu roznosi się dźwięk piosenki mojego ulubionego zespołu, The Beatles. Wiem, może to brzmiało komicznie, bo przecież teraz słucha się Katy Perry, Justina Biebera, One Direction, czy innych tego typu zespołów, a ja, zwykła-niezwykła nastolatka z Polski, mieszkająca w, jakby się mogło wydawać, krainie chlebem i miodem płynącej, Stanach Zjednoczonych, w, ponownie, jakby sie mogło wydawać, cudownym mieście jakim jest Los Angeles, słucham zespołu z lat 60. ubiegłego wieku. Nienormalne, co? Ale ja naprawdę nie lubiłam zwyczajnych rzeczy. Uwielbiałam czuć się wyjątkowa... Przecież taka byłam, prawda? 
Spojrzałam na ekran komórki. 
"Ross dzwoni..."
Nie wiedziałam, czego chce i dlaczego przerzuciliśmy się z wiadomości tekstowych na rozmowę, ale miło z jego strony. Lubiłam słuchać jego głosu, bez kitu.
-No cześć, filozofie. - powiedziałam, rozbawiona. Czytałam jego twittera. Tak, serio. Nie byłam jakąś obsesyjnie zakochaną dziewczyna, która musi wiedzieć o swojej, pożal się Boże, ofierze, wszystko. Chciałam tylko nieco więcej się dowiedzieć. 
-Filozofie? - zapytał. Nie bardzo wiedział, o co mi chodzi. Ah, tak, pewnie dziwnie to zabrzmiało. Powtórzyłam więc to słowo, a chłopak się zaśmiał.
-Jaką książkę czytasz? Chciałbym wiedzieć. - powiedział po chwili niezręcznej ciszy. Westchnęłam.
= Skoro nalega.... =
Moje myśli same odpowiedziały sobie na pytanie 'Czy powinnam?'. 
-Czytam o skromnej, pięknej, według innych bohaterów tej książki, 17-latce, która musiała wyjechać, ponieważ jej chłopak zginął w wypadku samochodowym. Prowadził ich kumpel. Był dosyć wstawiony, ale oni musieli wracać do domu. Joel, bo tak się nazywał ów 19-letni chłopak, sam nalegał, żeby George, prowadzący, przyspieszył. Zginał na miejscu. Rodzice chłopaka twierdzili, że to jej wina. Rodzina się od niej odwróciła. - W tej chwili próbowałam powstrzymać łzy, ale nie mogłam. Mój głos niewiele się zmienił. Mówiłam dalej.
-Wyjechała zagranicę. Została tam sama. Zaczęła brać narkotyki, zaczynając od palenia marihuany, kończąc na kokainie i amfetaminie razem. Została alkoholiczką. Poznała chłopaka, na grupie wsparcia. Wiesz, taka tam wielka miłość od pierwszego wejrzenia. - tuta przerwałam na chwilę, ponieważ chciałam powiedzieć coś jeszcze. Chciałam wykrzyczeć, ze taka miłość jest bez sensu, że nie jest prawdziwa ecc. ecc., ale zdałam sobie sprawę, że to nie na miejscu, ponieważ właśnie tak ja zaczęłam się zadurzać w moim rozmówcy po drugiej stronie słuchawki.
-..No i się pobrali. Ale umarła, zanim zdążyła nacieszyć się życiem. Miała 21 lat. Umarła tak młodo... - przetarłam łzy. Chłopak nie odzywał się dłuższą chwilę.
-...Wow. - odparł w końcu.
-To jest mocne. Musze to przeczytać. Zrobię to, jeśli obiecasz mi, że ty też coś dla mnie zrobisz. - powiedział nieco proszącym głosem. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale byłam pewna, że zaprosi mnie na randkę.
-Ja przeczytam te powieść, a ty posłuchasz płyty, którą ci podrzucę i, żeby trwało to mniej-więcej tak samo długo jak czytanie tej powieści, przeczytasz książkę, którą ja ci podrzucę. Chcę cię znów zobaczyć. Masz czas jutro rano? - na początku mówił proszącym głosem, jednak niewiele później zmienił go na nieco normalniejszy.
-Hm, no nie wiem. Muszę się pakować. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do spakowania, a tak mało czasu... - naprawdę chciałam się z nim spotkać i liczyłam, że zaprotestuje, ale nie chciałam nalegać na spotkanie, żeby nie wyjść na natręta.
-Nie daj się prosić. Pakowanie nie zając, nie ucieknie. - odpowiedział z uśmiechem. Cóż, nie mogłam go zobaczyć w tej chwili, ale jego głos trochę się "rozpromieniał", więc stwierdziłam, że właśnie teraz się uśmiecha.
-No dobrze. - odparłam w końcu, zmieniając pozycję z leżącej na siedzącą.
-To do zobaczenia. Przyjadę po ciebie o 10. Trzymaj się. - odpowiedział i odłożył słuchawkę. Chciałam odpowiedzieć, ale nie zdążyłam.
= Pa. = 
Pomyślałam. Położyłam się z powrotem, przykrywając się kołdrą i zagryzłam wargę, odkładając telefon na etażerkę.
= Idę na randkę! Czy to w ogóle można nazwać randką? Whatever. W co ja się ubiorę? =
Pomyślałam, ale czując się senna, zasnęłam, aby wstać jutro odpowiednio wcześnie.
= Dobranoc, Ross. Dobranoc, marzenia. =
Uśmiechnęłam się jeszcze do siebie, zanim zasnęłam.

_____________________________________________________
AAAAAA! Jak myślicie, gdzie Ross chce zabrać Danielę? Co będą robić?
Nowy rozdział już jutro, mam nadzieję.

A tymczasem....
CHCE BARDZO SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ ZA KOMENTARZE I ZA TO, ŻE WAM SIE PODOBA MOJE OPOWIADANIE. NAWET NIE MACIE POJĘCIA JAK SIĘ CIESZĘ :') 

PS Wszystko o czym piszę, mam na myśli bohaterów głównych i ich rodzin (wyjątkiem jest Daniela, jej rodzina i wszyscy z jej wspomnień, główna bohaterka), miejsca itp są PRAWDZIWE. Nie są fikcją literacką. Fantastyczne, wymyślone są tylko imiona bohaterów, których spotyka, będąc już w Ameryce (poza R5 i ich rodziną i kilkoma z ich przyjaciół). Książka, którą czytała Daniela też jest wymyślona, dlatego nie podałam autora i tytułu. The Beatles jest jednak zespołem prawdziwym, bardzo popularnym w latach 60. XX wieku. 

:)

wtorek, 10 czerwca 2014

I "STOP STALKING ME!"

Obudziłam się następnego dnia w swoim łóżku. Nawet nie wiem jak się tam znalazłam. Pamiętam jak siedziałam pod drzwiami wejściowymi, w środku, ciągle płacząc. Whatever. Zrobiłam sobie śniadanie, jak zawsze, a potem zaczęłam się pakować. W końcu mam tydzień na wyprowadzkę, eh.
Zaczęłam od rzeczy osobistych, takich jak pamiątki. Miałam pełno takich dupereli postawionych i położonych na biurku, kominku, nawet w przedpokoju na etażerce. Wszystko po kolei chowając, rozmyślałam o tym, co mnie spotkało, o tym, co musiałam zrobić i co muszę kontynuować.
= Znowu porażka. Która to już z kolei? =
Zapytałam siebie w myślach. Zaśmiałam się, widząc moje zdjęcie z dzieciństwa. Byłam wtedy taka szczęśliwa. Moje życie było beztroskie. Nie miałam żadnych zmartwień oprócz tych związanych z lalkami Barbie.
Z mojego rozmyślania wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Nikogo się nie spodziewałam, więc bardzo zdziwiłam się, że ktoś w ogóle chciał mnie odwiedzić. Wstałam z podłogi, na której przez chwilę siedziałam, i udałam się w stronę drzwi.
-Kto tam? - zapytałam głośniej, stojąc za drzwiami. Spojrzałam w wizjer. Co on tutaj robi? Przecież nigdy nie powiedziałam mu, gdzie mieszkam.
-Proszę wpuść mnie. Możemy porozmawiać? - odezwał się blondyn, którego spotkałam już wcześniej. Tam, na moście.
-Skąd masz mój adres? Przestań mnie śledzić! - powiedziałam głośniej, ale chłopak wciąż pukał.
-Proszę, wpuść mnie, zanim moje fanki mnie dogonią. - powiedział ciszej. W jego głosie pojawiła się nutka smutku. Miał nadzieję, ze go wpuszczę, ale powoli ją tracił.
To on był sławny? No tak! Wszystko jasne! To stąd te drogie ubrania. Wiedziałam, że skądś kojarzyłam tego blondyna. Kiedyś pracowałam w sklepie z gazetami i dziewczynki non-stop prosiły o J-14 z 'Rossem Lynchem' na okładce. Pamiętam jego twarz. Wiedziałam, że skądś go znam. Wpuściłam go, nie chcąc, żeby fanki biegły tu i tam, w okolicach.
-Nie wiedziałam, że jesteś sławny. - delikatnie się uśmiechnęłam. Imponowało mi to, że najpierw musiał dowiedzieć się, gdzie mieszkam, żeby się tu znaleźć, bo skąd by wiedział, ze to akurat ja? Podniosłam jedna brew do góry.
-A teraz opowiedz, skąd znasz mój adres, hm? Słucham. - zamknęłam drzwi tuż za chłopakiem, który wszedł do przedpokoju. Usiedliśmy w salonie, gdzie jeszcze wszystko stało tak, jak powinno, na miejscu. Blondyn opowiedział mi wszystko, od momentu, jak wypadł mi dowód z kieszeni mojego sweterka, przez to, jak przeczytał, gdzie mieszkam i, jakimś cudem, zapamiętał ten adres, po moment, kiedy dorwały go fanki, tam, za rogiem. Zaśmiałam się. Być może pierwszy raz od dłuższego czasu w czyimś towarzystwie. Ross zapytał o kawę. Oczywiście, chciałam mu ją zrobić, ale wolałam, żeby został w salonie. Poszedł jednak za mną, do kuchni. W pomieszczeniu tym stało kilka kartonów z duperelami z kuchni - elektryczny czajnik, garnki, kubki i tego typu rzeczy. Chłopak rozejrzał się.
-Wyprowadzasz się? - rozmierzwił palcem swoje włosy jeszcze bardziej, niż były one rozmierzwione wcześniej.
-Tak. Dostałam wypowiedzenie o mieszkanie. Nie mam pieniędzy, aby płacić za czynsz i wynajem. Jestem totalnie spłukana. - westchnęłam, siadając na stołku przy stole. Stopy postawiłam na stołku, po czym objęłam je rękoma.
-Mamy dom letniskowy na Venice Beach, gdzie naprawdę rzadko bywamy przez trasy koncertowe, wywiady, sesje fotograficzne itp. Jeżeli chcesz, udostępnię ci go na jakiś czas. Co ty na to? - chłopak podniósł prawą brew i uśmiechnął się, a jego wzroku nie spuszczał z mojej twarzy.
-Jeżeli byś mógł, byłoby super. Dziękuję. - uśmiechnęłam się do chłopaka. Podczas picia kawy, rozmawialiśmy. Było naprawdę zabawnie. Blondyn spojrzał na zegarek i stwierdził, ze jest już bardzo późno, po czym się zmył. Zamknęłam drzwi i zagryzłam wargę. Dzisiejszy dzień uważam oficjalnie za udany. Schowałam ręce do sweterka, który miałam na sobie. W jednej kieszeni poczułam coś szorstkiego. Kartkę? Wyciągnęłam to i miałam rację. Była to kartka. Nadawcą był Ross.

"Bardzo miło spędziłem dzisiejszy dzień. Kiedy znowu się zobaczymy? Zadzwoń, numer na odwrocie kartki.
Shor aka Ross xoxo"

Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym położyłam kartkę na blat kuchenny. Zapisałam numer w komórce i wysłałam smsa.

"Dobranoc. Miło było.
D."

Odłożyłam telefon na etażerkę w sypialni i wróciłam do pakowania.



_____________________________________________________
Przepraszam, że krótki i nie tak dobry, jak poprzedni, ale właśnie lecę do kina na "Gwiazd Naszych Wina"! Jak się podoba - poprosze o komenty. Dziękuję za czytanie. Buziole! :*

poniedziałek, 9 czerwca 2014

PROLOG

= Nazywam się Daniela Grochowska.  Byłam już tutaj. Byłam w miejscu, w którym znajduję się teraz. W miejscu, które przypominało mi dzieciństwo. To mój nowy dom. Zapachy przypominające mi wszystkie chwile spędzone z przyjaciółmi. Jednak musiałam wyjechać. Musiałam zapomnieć. Nie chcę pamiętać. =

Myśli krążyły po mojej głowie. Usiadłam na ławce przy wielkim drapaczu chmur przy Harbor Freeway. Nie miałam pieniędzy na taksówkę. Byłam spłukana. Właśnie straciłam pracę, a ostatnie pieniądze wpłaciłam jako kaucję dla, byłego już, chłopaka. Przymknęli go, bo prowadził swojego czarnego cadillaca pod wpływem narkotyków. Następnego dnia od jego zwolnienia z więzienia, widziałam go na mieście z nową dziewczyną - drobną blondynką. Zdradzał mnie. Napisałam tylko smsa do tego dupka i zmieniłam numer. Spakowałam jego rzeczy do walizki i wyrzuciłam go. Od razu zmieniłam zamki, aby nie mógł tam wrócić. Powróciłam do narkotyków - amfetamina, marihuana, kokaina, morfina i wiele innych. Nie brałam ponad rok. Wszystko zaczęło się od mojego pierwszego chłopaka, jeszcze w Ursynowie, w Warszawie. 

[[ wcześniej ]]
Mieszkałam tam na dzielnicy pełnej ćpunów, dilerów i alkoholików. Razem z Karolem, o którym wspomniałam wcześniej, a który był moją pierwszą miłością, spróbowaliśmy marihuany, kiedy skończyliśmy 15 lat. Uważaliśmy to za dosyć normalne i nie widzieliśmy w tym nic niebezpiecznego. Każdy dzieciak narkotyzował się od młodego. Żaden rodzic nie widział w tym nic dziwnego. Oprócz rodziców Karola. Ojciec był lekarzem w innej dzielnicy, a mama prokuratorem w pobliskim Sądzie Rejonowym. Danuta, mama Karola, dostała wiele spraw odnoszących się do nieletnich narkomanów. Ojciec, Wiktor, widział wiele takich przypadków - nastolatkowie, którzy zaczynali od marihuany, a kończyli na mieszankach. Zazwyczaj umierali po kilkudniowym pobycie w szpitalu. Karol doszedł do tego momentu. Momentu, kiedy miał ochotę mieszać różne narkotyki ze sobą. Miał tylko 17 lat. Kiedy przedawkował, mieszając kokainę i amfetaminę z wódką, umarł po 10 dniach od momentu, kiedy trafił do szpitala. Jego rodzice obwiniali mnie. Zawsze tak było. Chociaż nigdy mi tego nie powiedzieli, widziałam to w ich oczach i ich postawie wobec mnie. Rodzice mnie znienawidzili. Wyrzucili mnie w domu. Nie chciałam brać już tego świństwa. Znalazłam pracę, mieszkanie, zarobiłam na wylot do krainy marzeń - do słonecznej Kalifornii, a dokładniej do Los Angeles. 

Przyspieszmy trochę czas. 
[[ 5 miesięcy po opisywanych wcześniej wydarzeniach ]]
Zatrudnili mnie jako amatorkę w teatrze we wschodnim Los Angeles. Gram w wielu przedstawieniach. Wiodę, jakby się mogło wydawać, cudowne życie. Jednak z pozoru. Mieszkam z ćpunem, którego próbowałam wyleczyć z narkomanii, jednak bezskutecznie. Ciągle próbuję, jednak to coraz bardziej mnie męczy. Jest o mnie zazdrosny, nie mogę nigdzie wychodzić bez niego, w domu nic nie robi, pali marihuanę, bije mnie, ciągle pije. Mam dość. Jednak nie daję za wygraną. Wyleczę go. Muszę, bo jak nie ja, to kto?

[[ obecnie, 2 lata później ]]
Mieszkam sama. Nie mam pieniędzy. Nie mam pracy. Nie mam chłopaka. Przyjaciele się ode mnie odwrócili. Znów jestem narkomanką. Nie mając pieniędzy na prochy, byłam na głodzie już ponad 2 dni. Zostałam z tym wszystkim sama.
Myśli nie przestały chodzić po mojej głowie. Zastanawiałam się, co ja tu jeszcze robię. Podniosłam się z ławki ruszyłam wzdłuż ulicy. Musiałam wyglądać okropnie, ponieważ ludzie patrzyli na mnie co rusz. Nałożyłam kaptur, a rękoma objęłam się w pasie. Szłam przed siebie ze spuszczoną głową. 
Nawet nie zauważyłam, kiedy doszłam do mostu. Był to niewielki mostek nad rzeką, przepływającą przez całe miasto, która akurat tutaj była bardzo wąska, ale dosyć głęboka. Weszłam na murek mostu i usiadłam na nim. Machając nogami, oparłam głowę o wystającą 'wieżyczkę' mostu, kiedy usłyszałam dzwonek telefonu tuż za sobą. Jednak nie odwracałam się, bojąc się, że spadnę do wody. Ktoś zignorował swój telefon, siadając koło mnie.
-Zawsze tu przychodzę, gdy mi smutno. Gdy mam ochotę pomyśleć. Gdy chcę zostać sam. - odezwał się rozmówca. Był to dosyć wysoki, szczupły blondyn, którego włosy były zmierzwione. Musiał być bogaty, bo nosił stroje od znanych projektantów.
-Mhm. - mruknęłam tylko, patrząc na wodę. Chłopak westchnął.
-Nie jesteś jakoś zbytnio rozmowna, prawda? Jestem Ross. - chłopak spojrzał w moja stronę, jednak nie uśmiechnął się nawet przez chwilę.
-Daniela. - rzuciłam, zasłaniając swój posiniaczony bark sweterkiem.
-Nie jesteś stąd, czy mam rację? - zapytał dosyć cichym głosem, a swój wzrok skierował w stronę tafli wody.
-Jestem Polką. - odparłam. 
-Dlaczego tutaj przyszłaś? Dlaczego siedzisz tutaj zupełnie sama? Dlaczego jesteś taka smutna? Co się stało, jeśli mogę spytać? - Ross próbował dowiedzieć się co-nieco, ale bezskutecznie. Nic nie odpowiedziałam. Rzuciłam tylko kamień w stronę wody, robiąc na tafli wody tzw. 'kaczki'.
-Nie chcesz nic mówić, to nie będę się odzywał. - chłopak rzucił od tak, spoglądając w niebo. 
Wstałam i chcąc odejść, zeszłam z murku, stając na moście. 
-Pójdę już. - wzruszyłam ramionami, idąc w kierunku Rodeo Drive, gdzie mieszkałam. Kątem oka zobaczyłam, że chłopak wstaje. 
-Hej, poczekaj! Zgubiłaś to! - odwróciłam się i zobaczyłam, że chłopak trzymał w ręku mój dowód, machając nim.
-Eh, dzięki. - odparłam tylko, zabierając mu go z ręki i zarzucając kaptur na głowę, ruszyłam dalej, nie odwracając się już za siebie. Nie obchodziło mnie w tej chwili nic oprócz chęci bycia w tej chwili sam na sam ze sobą. Do domu dotarłam po niecałych 30 minutach. Nie było aż tak daleko, jak myślałam. Weszłam po drobnych schodkach pod drzwi, na których zobaczyłam wielką kartkę. Zerwałam ją i zaczęłam czytać.

"Droga Pani Grochowska,
Ma Pani tydzień na wyprowadzenie się z tego domu i poszukania sobie innego lokum lub całkowitego wyprowadzenia się z miasta.
Z poważaniem,
Leonard McSean, the owner."

Nie mogłam uwierzyć, że nie mam już nawet mieszkania. Kartka wypadła mi z dłoni. Weszłam do mieszkania, przymykając drzwi i opierając się o nie, zsunęłam się na ziemię, a z moich oczu poleciały słone łzy.
= To koniec. =
Pomyślałam.