Długo nad tym rozmyślałam. Wydawało się to dość realne, ale od głodu narkotykowego mieszało mi się w głowie. Wszystko wydawało się realne. Nikomu jednak o tym nie mówiłam. Nie chciałam, żeby zamknęli mnie w jakimś zakładzie dla psychicznie nienormalnych, czy w jakimś jeszcze gorszym miejscu. Długo nie mogłam zasnąć. Kiedy wreszcie zmrużyłam oczy, usłyszałam dzwonek telefonu, który oznaczał nadejście nowej wiadomości. Spojrzałam na wyświetlacz.
= Ross. =
Odczytałam wiadomość. Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
"Co robisz? Mam nadzieję, że cię nie obudziłem. Jeśli jednak śpisz, chcę, żebyś uśmiechnęła się z samego rana, kiedy tylko odczytasz tę wiadomość..."
Po chwili przyszła kolejna. Znowu od Rossa.
"...Uwielbiam spędzać z tobą czas.
R."
W tej chwili czułam, jak moje policzki powoli zmieniają swój kolor na nieco różowy. Tak, rumieniłam się. Rzadko to robię, jeśli nasunęło wam się pytanie jak często kończę czytanie smsów w taki sposób. Od razu zabrałam się za odpisywanie, chichocząc pod nosem. Gdy wiadomość była gotowa, wysłałam ją.
"Nie śpię, ale i tak się uśmiechnęłam. Piekielny blondyn nie może nawet na chwilę przestać sprawiać, że czuję jakbym za chwilę miała eksplodować. Właśnie czytam książkę."
Nie czekałam długo na odpowiedź. Musiał często pisać smsy, bo było widać, że był w tym dosyć wprawiony.
"Że tak trochę pozwolę sobie zapytać, jaką? Mam nadzieję, że bohaterem nie jest jakiś nudny kujon, który raptem staje się bohaterem, ratując ludzkie życia przed atakiem zombie, jakkolwiek to brzmi."
W tej chwili wybuchnęłam śmiechem. Spojrzałam w sufit, myśląc o tym, co mogę odpisać. Przecież nie napiszę mu, że czuję się beznadziejnie i że, prawdopodobnie, niedługo trafię do szpitala, ponieważ głód narkotykowy to nie jest telefon, który możesz zignorować. On zakorzenia się w tobie. Sprawia, że cierpisz coraz bardziej. Czujesz, ze umierasz, powoli, ale boleśnie.
Nie kłamałam jednak. Naprawdę czytałam książkę, ale akurat nie w tym momencie. Czułam się, chwilowo, całkiem nieźle. Ba! Był to jeden z lepszych dni. Miałam jeszcze sporo siły, ale czułam, że z dnia na dzień ubywa jej coraz więcej. Podniosłam książkę z etażerki i spojrzałam na nią. Lubiłam ją czytać, gdy byłam mniejsza, ale wtedy nie byłam z nią zżyta emocjonalnie aż tak bardzo i mogę śmiało powiedzieć, że niezbyt ją rozumiałam. Po chwili odłożyłam książkę i zaczęłam odpisywać. Wysłałam wiadomość do odpowiedniego adresata.
"Nie sądzę, że lubisz takie sentymentalne książki. Nie zainteresuje cię."
Tak bardzo chciałam, żeby to przeczytał. Chciałam, żeby wiedział, dlaczego jest to moja ulubiona książka. Czułam się podobnie, jak główna bohaterka powieści - załamana, zagubiona, zadurzona. Czy ja właśnie o tym wspomniałam? Czuję się z a d u r z o n a. Ale jak to? Czułam to w sobie, ale nie bardzo wiedziałam, co to wszystko oznacza. Kochałam prawdziwie tylko raz w życiu. Dalej kocham. Ale chłopak, nastolatek, w którym byłam zakochana, już nigdy na mnie nie spojrzy, nie dotknie mojego policzka swoimi gładkimi palcami, nie napisze mi słodkiego 'dobranoc' każdej nocy, kiedy chodził spać. On nie żyje. Nie wróci. Zadurzyłam się, zdecydowanie było to coś więcej niż zauroczenie. Kiedy wiemy, że powoli się zakochujemy? Kiedy chcemy całe życie oddać jednej osobie. Kiedy mamy ochotę zrobić wszystko, aby druga osoba była szczęśliwa. Ja zaczynałam to czuć. Z każdym chłopakiem, z którym się "umawiałam"... Każdy dzień był taki sam. Żaden nie pokazał, jak bardzo mu na mnie zależy. Blondyn j e s z c z e też nie do końca, ale powoli, coraz szybciej, zdejmował maskę obojętności i przechodził do czynów. Czynów wielkich. Czynów, do których rzadko, który chłopak w dzisiejszym świecie jest zdolny, tak mi się przynajmniej wydaje. Każdego dnia pokazywał, że mu na mnie zależy. Jak cholera.
Z rozmyślań wyrwał mnie kolejny dzwonek, tym razem nie była to wiadomość tekstowa. Słyszałam, jak po całym domu roznosi się dźwięk piosenki mojego ulubionego zespołu, The Beatles. Wiem, może to brzmiało komicznie, bo przecież teraz słucha się Katy Perry, Justina Biebera, One Direction, czy innych tego typu zespołów, a ja, zwykła-niezwykła nastolatka z Polski, mieszkająca w, jakby się mogło wydawać, krainie chlebem i miodem płynącej, Stanach Zjednoczonych, w, ponownie, jakby sie mogło wydawać, cudownym mieście jakim jest Los Angeles, słucham zespołu z lat 60. ubiegłego wieku. Nienormalne, co? Ale ja naprawdę nie lubiłam zwyczajnych rzeczy. Uwielbiałam czuć się wyjątkowa... Przecież taka byłam, prawda?
Spojrzałam na ekran komórki.
"Ross dzwoni..."
Nie wiedziałam, czego chce i dlaczego przerzuciliśmy się z wiadomości tekstowych na rozmowę, ale miło z jego strony. Lubiłam słuchać jego głosu, bez kitu.
-No cześć, filozofie. - powiedziałam, rozbawiona. Czytałam jego twittera. Tak, serio. Nie byłam jakąś obsesyjnie zakochaną dziewczyna, która musi wiedzieć o swojej, pożal się Boże, ofierze, wszystko. Chciałam tylko nieco więcej się dowiedzieć.
-Filozofie? - zapytał. Nie bardzo wiedział, o co mi chodzi. Ah, tak, pewnie dziwnie to zabrzmiało. Powtórzyłam więc to słowo, a chłopak się zaśmiał.
-Jaką książkę czytasz? Chciałbym wiedzieć. - powiedział po chwili niezręcznej ciszy. Westchnęłam.
= Skoro nalega.... =
Moje myśli same odpowiedziały sobie na pytanie 'Czy powinnam?'.
-Czytam o skromnej, pięknej, według innych bohaterów tej książki, 17-latce, która musiała wyjechać, ponieważ jej chłopak zginął w wypadku samochodowym. Prowadził ich kumpel. Był dosyć wstawiony, ale oni musieli wracać do domu. Joel, bo tak się nazywał ów 19-letni chłopak, sam nalegał, żeby George, prowadzący, przyspieszył. Zginał na miejscu. Rodzice chłopaka twierdzili, że to jej wina. Rodzina się od niej odwróciła. - W tej chwili próbowałam powstrzymać łzy, ale nie mogłam. Mój głos niewiele się zmienił. Mówiłam dalej.
-Wyjechała zagranicę. Została tam sama. Zaczęła brać narkotyki, zaczynając od palenia marihuany, kończąc na kokainie i amfetaminie razem. Została alkoholiczką. Poznała chłopaka, na grupie wsparcia. Wiesz, taka tam wielka miłość od pierwszego wejrzenia. - tuta przerwałam na chwilę, ponieważ chciałam powiedzieć coś jeszcze. Chciałam wykrzyczeć, ze taka miłość jest bez sensu, że nie jest prawdziwa ecc. ecc., ale zdałam sobie sprawę, że to nie na miejscu, ponieważ właśnie tak ja zaczęłam się zadurzać w moim rozmówcy po drugiej stronie słuchawki.
-..No i się pobrali. Ale umarła, zanim zdążyła nacieszyć się życiem. Miała 21 lat. Umarła tak młodo... - przetarłam łzy. Chłopak nie odzywał się dłuższą chwilę.
-...Wow. - odparł w końcu.
-To jest mocne. Musze to przeczytać. Zrobię to, jeśli obiecasz mi, że ty też coś dla mnie zrobisz. - powiedział nieco proszącym głosem. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale byłam pewna, że zaprosi mnie na randkę.
-Ja przeczytam te powieść, a ty posłuchasz płyty, którą ci podrzucę i, żeby trwało to mniej-więcej tak samo długo jak czytanie tej powieści, przeczytasz książkę, którą ja ci podrzucę. Chcę cię znów zobaczyć. Masz czas jutro rano? - na początku mówił proszącym głosem, jednak niewiele później zmienił go na nieco normalniejszy.
-Hm, no nie wiem. Muszę się pakować. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do spakowania, a tak mało czasu... - naprawdę chciałam się z nim spotkać i liczyłam, że zaprotestuje, ale nie chciałam nalegać na spotkanie, żeby nie wyjść na natręta.
-Nie daj się prosić. Pakowanie nie zając, nie ucieknie. - odpowiedział z uśmiechem. Cóż, nie mogłam go zobaczyć w tej chwili, ale jego głos trochę się "rozpromieniał", więc stwierdziłam, że właśnie teraz się uśmiecha.
-No dobrze. - odparłam w końcu, zmieniając pozycję z leżącej na siedzącą.
-To do zobaczenia. Przyjadę po ciebie o 10. Trzymaj się. - odpowiedział i odłożył słuchawkę. Chciałam odpowiedzieć, ale nie zdążyłam.
= Pa. =
Pomyślałam. Położyłam się z powrotem, przykrywając się kołdrą i zagryzłam wargę, odkładając telefon na etażerkę.
= Idę na randkę! Czy to w ogóle można nazwać randką? Whatever. W co ja się ubiorę? =
Pomyślałam, ale czując się senna, zasnęłam, aby wstać jutro odpowiednio wcześnie.
= Dobranoc, Ross. Dobranoc, marzenia. =
Uśmiechnęłam się jeszcze do siebie, zanim zasnęłam.
_____________________________________________________
AAAAAA! Jak myślicie, gdzie Ross chce zabrać Danielę? Co będą robić?
Nowy rozdział już jutro, mam nadzieję.
A tymczasem....
CHCE BARDZO SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ ZA KOMENTARZE I ZA TO, ŻE WAM SIE PODOBA MOJE OPOWIADANIE. NAWET NIE MACIE POJĘCIA JAK SIĘ CIESZĘ :')
PS Wszystko o czym piszę, mam na myśli bohaterów głównych i ich rodzin (wyjątkiem jest Daniela, jej rodzina i wszyscy z jej wspomnień, główna bohaterka), miejsca itp są PRAWDZIWE. Nie są fikcją literacką. Fantastyczne, wymyślone są tylko imiona bohaterów, których spotyka, będąc już w Ameryce (poza R5 i ich rodziną i kilkoma z ich przyjaciół). Książka, którą czytała Daniela też jest wymyślona, dlatego nie podałam autora i tytułu. The Beatles jest jednak zespołem prawdziwym, bardzo popularnym w latach 60. XX wieku.
:)
Boże... kocham twojego bloga. Zabiję cię za idealność opowiadania :)
OdpowiedzUsuńPotrzebuję pomooocyyy :'( wejdziesz, przeczytasz, skomentujesz?
i-think-about-you-raura.blogspot.com
aw dziękuję! jasne, wejdę, przeczytam i skomentuję (:
UsuńJeden z niewielu blogów pisany poprawnie i z sercem, a nie na zasadzie "przyszedł, powiedział, wyszedł, pocałował, ślub" - czyli typowo gimbusiarsko
OdpowiedzUsuńczytam z przyjemnością i czekam na ciąg dalszy !
Zapraszam do mnie:
the-story-of-auslly.blog.pl
Zaciekawiłaś mnie tym, że na faktach, mam nadzieje, ze to nie ty :)
OdpowiedzUsuńWrażliwy Ross mi się podoba, czekam na rozwiniecie akcji, mam tylko nadzieje, że nie połączysz ich zbyt szybko, ze bede na to czekac i blagac i wreszcie się stanie :)
Super blog, czytam go od początku, ale wcześniej nie zostawialam komentarzy :/
OdpowiedzUsuńOgólnie bardzo podoba mi się to opowiadanie :3
Jeszcze nie czytałam bloga o narkomance i R5, zapowiada się ciekawie :D już nie mogę się doczekać jutra ;)
ajjjjjjjj troche jej zazdroszcze mimo jej przezyc haha. pisz pisz nastepny bo sie doczekac nie moge:D
OdpowiedzUsuń