Myśli krążyły po mojej głowie. Usiadłam na ławce przy wielkim drapaczu chmur przy Harbor Freeway. Nie miałam pieniędzy na taksówkę. Byłam spłukana. Właśnie straciłam pracę, a ostatnie pieniądze wpłaciłam jako kaucję dla, byłego już, chłopaka. Przymknęli go, bo prowadził swojego czarnego cadillaca pod wpływem narkotyków. Następnego dnia od jego zwolnienia z więzienia, widziałam go na mieście z nową dziewczyną - drobną blondynką. Zdradzał mnie. Napisałam tylko smsa do tego dupka i zmieniłam numer. Spakowałam jego rzeczy do walizki i wyrzuciłam go. Od razu zmieniłam zamki, aby nie mógł tam wrócić. Powróciłam do narkotyków - amfetamina, marihuana, kokaina, morfina i wiele innych. Nie brałam ponad rok. Wszystko zaczęło się od mojego pierwszego chłopaka, jeszcze w Ursynowie, w Warszawie.
[[ wcześniej ]]
Mieszkałam tam na dzielnicy pełnej ćpunów, dilerów i alkoholików. Razem z Karolem, o którym wspomniałam wcześniej, a który był moją pierwszą miłością, spróbowaliśmy marihuany, kiedy skończyliśmy 15 lat. Uważaliśmy to za dosyć normalne i nie widzieliśmy w tym nic niebezpiecznego. Każdy dzieciak narkotyzował się od młodego. Żaden rodzic nie widział w tym nic dziwnego. Oprócz rodziców Karola. Ojciec był lekarzem w innej dzielnicy, a mama prokuratorem w pobliskim Sądzie Rejonowym. Danuta, mama Karola, dostała wiele spraw odnoszących się do nieletnich narkomanów. Ojciec, Wiktor, widział wiele takich przypadków - nastolatkowie, którzy zaczynali od marihuany, a kończyli na mieszankach. Zazwyczaj umierali po kilkudniowym pobycie w szpitalu. Karol doszedł do tego momentu. Momentu, kiedy miał ochotę mieszać różne narkotyki ze sobą. Miał tylko 17 lat. Kiedy przedawkował, mieszając kokainę i amfetaminę z wódką, umarł po 10 dniach od momentu, kiedy trafił do szpitala. Jego rodzice obwiniali mnie. Zawsze tak było. Chociaż nigdy mi tego nie powiedzieli, widziałam to w ich oczach i ich postawie wobec mnie. Rodzice mnie znienawidzili. Wyrzucili mnie w domu. Nie chciałam brać już tego świństwa. Znalazłam pracę, mieszkanie, zarobiłam na wylot do krainy marzeń - do słonecznej Kalifornii, a dokładniej do Los Angeles.
Przyspieszmy trochę czas.
[[ 5 miesięcy po opisywanych wcześniej wydarzeniach ]]
Zatrudnili mnie jako amatorkę w teatrze we wschodnim Los Angeles. Gram w wielu przedstawieniach. Wiodę, jakby się mogło wydawać, cudowne życie. Jednak z pozoru. Mieszkam z ćpunem, którego próbowałam wyleczyć z narkomanii, jednak bezskutecznie. Ciągle próbuję, jednak to coraz bardziej mnie męczy. Jest o mnie zazdrosny, nie mogę nigdzie wychodzić bez niego, w domu nic nie robi, pali marihuanę, bije mnie, ciągle pije. Mam dość. Jednak nie daję za wygraną. Wyleczę go. Muszę, bo jak nie ja, to kto?
[[ obecnie, 2 lata później ]]
Mieszkam sama. Nie mam pieniędzy. Nie mam pracy. Nie mam chłopaka. Przyjaciele się ode mnie odwrócili. Znów jestem narkomanką. Nie mając pieniędzy na prochy, byłam na głodzie już ponad 2 dni. Zostałam z tym wszystkim sama.
Myśli nie przestały chodzić po mojej głowie. Zastanawiałam się, co ja tu jeszcze robię. Podniosłam się z ławki ruszyłam wzdłuż ulicy. Musiałam wyglądać okropnie, ponieważ ludzie patrzyli na mnie co rusz. Nałożyłam kaptur, a rękoma objęłam się w pasie. Szłam przed siebie ze spuszczoną głową.
Nawet nie zauważyłam, kiedy doszłam do mostu. Był to niewielki mostek nad rzeką, przepływającą przez całe miasto, która akurat tutaj była bardzo wąska, ale dosyć głęboka. Weszłam na murek mostu i usiadłam na nim. Machając nogami, oparłam głowę o wystającą 'wieżyczkę' mostu, kiedy usłyszałam dzwonek telefonu tuż za sobą. Jednak nie odwracałam się, bojąc się, że spadnę do wody. Ktoś zignorował swój telefon, siadając koło mnie.
-Zawsze tu przychodzę, gdy mi smutno. Gdy mam ochotę pomyśleć. Gdy chcę zostać sam. - odezwał się rozmówca. Był to dosyć wysoki, szczupły blondyn, którego włosy były zmierzwione. Musiał być bogaty, bo nosił stroje od znanych projektantów.
-Mhm. - mruknęłam tylko, patrząc na wodę. Chłopak westchnął.
-Nie jesteś jakoś zbytnio rozmowna, prawda? Jestem Ross. - chłopak spojrzał w moja stronę, jednak nie uśmiechnął się nawet przez chwilę.
-Daniela. - rzuciłam, zasłaniając swój posiniaczony bark sweterkiem.
-Nie jesteś stąd, czy mam rację? - zapytał dosyć cichym głosem, a swój wzrok skierował w stronę tafli wody.
-Jestem Polką. - odparłam.
-Dlaczego tutaj przyszłaś? Dlaczego siedzisz tutaj zupełnie sama? Dlaczego jesteś taka smutna? Co się stało, jeśli mogę spytać? - Ross próbował dowiedzieć się co-nieco, ale bezskutecznie. Nic nie odpowiedziałam. Rzuciłam tylko kamień w stronę wody, robiąc na tafli wody tzw. 'kaczki'.
-Nie chcesz nic mówić, to nie będę się odzywał. - chłopak rzucił od tak, spoglądając w niebo.
Wstałam i chcąc odejść, zeszłam z murku, stając na moście.
-Pójdę już. - wzruszyłam ramionami, idąc w kierunku Rodeo Drive, gdzie mieszkałam. Kątem oka zobaczyłam, że chłopak wstaje.
-Hej, poczekaj! Zgubiłaś to! - odwróciłam się i zobaczyłam, że chłopak trzymał w ręku mój dowód, machając nim.
-Eh, dzięki. - odparłam tylko, zabierając mu go z ręki i zarzucając kaptur na głowę, ruszyłam dalej, nie odwracając się już za siebie. Nie obchodziło mnie w tej chwili nic oprócz chęci bycia w tej chwili sam na sam ze sobą. Do domu dotarłam po niecałych 30 minutach. Nie było aż tak daleko, jak myślałam. Weszłam po drobnych schodkach pod drzwi, na których zobaczyłam wielką kartkę. Zerwałam ją i zaczęłam czytać.
"Droga Pani Grochowska,
Ma Pani tydzień na wyprowadzenie się z tego domu i poszukania sobie innego lokum lub całkowitego wyprowadzenia się z miasta.
Z poważaniem,
Leonard McSean, the owner."
Nie mogłam uwierzyć, że nie mam już nawet mieszkania. Kartka wypadła mi z dłoni. Weszłam do mieszkania, przymykając drzwi i opierając się o nie, zsunęłam się na ziemię, a z moich oczu poleciały słone łzy.
= To koniec. =
Pomyślałam.
ojaaaaaaa;d pisz dalej ziom bo jestem ciekawa:D
OdpowiedzUsuńJutro nowy rozdzial ziom. ;)
OdpowiedzUsuńZapowiada się ciekawie, narkotyki mogą tutaj nieźle namieszać :)
OdpowiedzUsuń