Przybliżyłam swoją twarz do twarzy Rossa, tak jak prosił, a chłopak westchnął, po czym ledwie wydusił z siebie:
-Mam raka tarczycy.- powiedział, usiadłam z powrotem na stołek, na którym przed chwilą siedziałam. To zdanie wstrząsnęło mną. Nigdy nie znałam osoby, która miała raka. Cóż, przynajmniej nie prywatnie. Mój ulubiony aktor umarł, mając raka skóry. Moja ulubiona pisarka miała raka mózgu. Jeszcze gorzej. Rak tarczycy. Dlaczego? Zakryłam usta dłonią. Nie uroniłam łzy, chociaż byłam bardzo sentymentalną osobą. Nie mogłam nic z siebie wydusić. Siedziałam nieruchomo przez kolejne parę minut, a cisza stawała się coraz bardziej niezręczna. W końcu Ross ponownie się odezwał.
-Nie jest źle. Wykryli to u mnie dosyć szybko. Stadium 2. - wyciągnął rękę, żebym ją ujęła w swoje dłonie, ale ja zamiast tego wyszłam z sali. Nie chciałam tracić kolejnego chłopca, na którym mi bardzo zależy. Ruszyłam z powrotem na kanapy w poczekalni. Riker, jak mogłam wywnioskować po jego posturze, drzemał. Postanowiłam usiąść obok niego i poczekać, aż się przebudzi. Musiałam przeprosić go za wszystko i zapytać o szczegóły. Lekarze nic mi nie powiedzą, bo nie jestem nikim z rodziny. Na szczęście, otworzył oczy po niecałych 15 minutach i spojrzał na mnie. Wzdrygnął się.
-Chcę zacząć od tego, że bardzo cię przepraszam za to, co powiedziałam wcześniej.. - podrapałam się po głowie, po czym zaczęłam bawić się paznokciami, patrząc na nie. Riker patrzył na mnie ze skrzyżowanymi rękoma na klatce piersiowej.
-...Ross powiedział mi wszystko. Głupio mi. - chłopak kiwnął głową na znak, że rozumie, po czym westchnął.
-Takie już jest życie. Pełne niespodzianek i zaskakujących chwil. Raz myślisz, że to koniec, a to dopiero początek. Będzie dobrze, wygra walkę. - spojrzał na mnie ponownie, uśmiechając się. Położył prawą dłoń na mojej dłoni, po czym pogłaskał ją. Wstał. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem w oczach. Poprawił spodnie i odwrócił się na pięcie.
-Pójdę do Rossa. Idź do domu. Nie warto tutaj czekać. - blondyn wskazał kciukiem na salę za nim. Kiwnęłam głową. Wstałam, a chłopak przytulił mnie. Poczułam się dosyć niezręcznie i delikatnie popchnęłam go lewą dłonią.
-Przepraszam, czuję się z tym niezręcznie, eee... - wydusiła z siebie, a chłopak przytaknął, odpowiadając, że jest mu przykro. Idąc w kierunku wyjścia z budynku, pomachałam mu dłonią z uśmiechem.
Gdy już znalazłam się na zewnątrz, Postanowiłam pójść na most, na którym poznaliśmy się z Rossem. Jak już wcześniej wspomniałam, byłam osobą sentymentalną. Lubiłam wspominać dobre chwile. Wsiadłam do autobusu, jadącego do przystanku parę metrów od mostu i wysiadłam na odpowiednim przystanku. Będąc na moście, usiadłam w tym samym miejscu, gdzie pierwszy raz rozmawialiśmy. Uśmiechnęłam się do siebie.Łza spłynęła mi z oka w dół mojego policzka. To musi być jakiś kurewski żart. Jak to napisał jeden z moich ulubionych pisarzy, "życie nie jest fundacją spełniającą marzenia". Chciałam mieć całkiem normalne życie, z kochającym mnie mężczyzną u boku. Chciałam odwrotności tego, co mam. Ból domaga się, abyśmy go czuli. Spojrzałam w dół. Woda była przezroczysta. Taka czysta. Widziałam ze trzy rybki płynące przed siebie, niczym zając uciekający przed napastnikiem. Były szybkie i według mnie, bały się czegoś. Nie bardzo wiedziałam czego. Spojrzałam na niebo. Robiło się coraz ciemniej. Słońce chowało się za horyzontem, a na niebie pojawiały się gwiazdy.
= Taki piękny zachód słońca. =
Powiedziałam do siebie, widząc dwie zorze. Jedna była różowa, a druga żółto-pomarańczowa. Uśmiechnęłam się do siebie. Poczułam się senna, ale nie chciałam odbierać sobie przyjemności patrzenia na takie piękne zachody największej gwiazdy naszej galaktyki. Teraz i tak nie wróciłabym tak prędko do domu. Autobusy już prawie nie jeździły, a metrem bałabym się, jeśli mam być szczera. O tej porze pełno złodziei, zabójców, dealerów i gwałcicieli w podziemnych przejściach, a ja byłabym bezbronna. Uśmiechnęłam się do siebie ponownie, wyobrażając sobie Rossa ratującego mnie przed dwoma gwałcicielami, których ramiona były większe od ramion blondyna. Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu. Był to nieznany numer. Oczywiście, numer pokazał się. Zaczynał się na 01 a reszta numeru miała dużo cyfr. Odebrałam.
-Słucham? - zapytałam niepewnym i cichym głosem. W słuchawce usłyszałam westchnięcie.
-E... Daniela? Gdzie jesteś? - to był Riker. Poznałam go po głosie, mimo że nie słyszałam go za dużo razy w moim życiu. Po prostu miał specyficzny akcent i wyróżniającą się barwę.
-Na moście jakieś pół godziny od szpitala, a co się dzieje? - zapytałam, sądząc, że coś stało się blondynowi. Byłam zaniepokojona. Łatwo było to usłyszeć w moim głosie. Chłopak odpowiedział mi od razu.
-Nic, chciałem tylko zapytać, gdzie jesteś i czy dotarłaś do domu. Po nocy samej dziewczynie trochę ciężko... - odpowiedział trochę głośniej. Zaśmiałam się pod nosem. Fajnie, że się o mnie troszczy, ale dam sobie radę sama. W pewnym momencie usłyszałam kroki za sobą. Nie odwracałam się. Poczułam przerażenie w środku swojego niewielkiego ciała.
-...Riker? Czy możesz tu przyjechać? Szybko...? - zapytałam bardzo cicho, ledwie słyszalnie z pewną obawą w głosie. Chłopak nie rozłączał się.
-Ale o co chodzi? Co się dzieje? - chłopak pytał z paniką. Ze względu na to, że być może miałam być jego szwagierką w przyszłości, nie chciał, żeby coś mi się stało. Dbał o rodzinę. Wiedział, że Ross nie wybaczyłby sobie tego, gdyby coś mi się stało. Trzęsłam się i czułam podenerwowana.
-Daniela? Jesteś wciąż tam? - zapytał po chwili ciszy, a ja odpowiedziałam bardzo cicho. Łzy zaczęły lecieć mi z oczu. Momentalnie poczułam się bardzo smutna. Czułam, że coś mi się stanie. Moja intuicja nie zawodziła prawie nigdy.
-Proszę, Riker, pospiesz się... - ponagliłam. Usłyszałam, jak rusza samochód po drugiej stronie słuchawki, chłopak odłożył telefon na tapicerkę samochodu, co dało się usłyszeć po dosyć głośnym huku.
-Zaraz tam będę. Nie bój się. - odpowiedział. Faktycznie, serio Riker? Mam się nie bać? A byłeś kiedyś w takiej sytuacji? Bałam się tak cholernie. Czułam, jakby śmierć stanęła mi przed oczami, choć tak wcale jeszcze nie było. W pewnym momencie nie słyszałam już nic poza moim szlochem i głosem Rikera po drugiej stronie słuchawki. Mówił coś, ale nie słyszałam. Poczułam, że ktoś podnosi mnie z miejsca. Nie mogłam się ruszyć. Czułam mięśnie mężczyzny, który mnie trzymał. Głos Rikera wciąż brzmiał po drugiej stronie słuchawki. Słyszałam teraz tylko jego głos, jednak zanikał on z czasem. Wołał. Przyspieszał samochód, po czym hamował z piskiem opon. Musiał być już blisko. Czułam, jak ktoś wkłada mnie do samochodu, którego siedzenia okryte były prawdziwą skórą. Nie mogłam otworzyć oczu. Głos w słuchawce zamilkł. Prawdopodobnie ktoś wyłączył mój telefon. Poczułam, jak zasypiam, najpierw wolno, a potem coraz szybciej. W końcu nie czułam już nic innego, poza głębokim snem. Tak, czułam sen. To niesamowite.
___________________________________________________________
Dzisiaj dodam następny! Nie uważacie, że akcja nabiera tempa? Nie, spokojnie, to nie koniec problemów, będzie znacznie gorzej :D
Dobranoc! :)
oja tak czułam,że powie,ze ma raka ale to co sie potem wydarzyłooooo ojaa ale ta Daniela ma lipe w zyciuuu ;xx teraz jeszcze bardziej sie nie moge doczekac kontynuacji :D
OdpowiedzUsuń:O a ja w ogóle nie spodziewałam się u niego raka i jeszcze później taka akcja O__O
OdpowiedzUsuńAle podobało mi się zachowanie Rikera, był miły...nie to co w poprzednim rozdziale
Kiedy dodasz następny ?
Dzisiaj w nocy :)
UsuńSuper czekam na next :-)
OdpowiedzUsuńAgata
Łooo... nie spodziewałam się. Super rozdział, chcę nexta :*
OdpowiedzUsuńJeejciuuu :o Bardzo...szokujący rozdział 'o' Serio zatkało mnie. Ale kuuurcze. Świetnie piszesz. Czekam na nexta (:
OdpowiedzUsuńRaka się spodziewałam, ale tej akcji a na końcu już nie ^-^ widzę, że masz fazę na ten film/książkę ;) pisz, czekam na next
OdpowiedzUsuńhttp://the-story-of-auslly.blog.pl/chapter-fifteen-koniec-czesci-i/